"Inkub" Artur Urbanowicz

Jodoziory, przeklęta wioska na Suwalszczyźnie. To one są miejscem akcji powieści „Inkub” Artura Urbanowicza. Tam znaleziono spopielone zwłoki pewnego małżeństwa, a ich dom nagle się zawalił. Tam jest eskalacja samobójstw, przemocy, chorób psychicznych. Tam stoi nawiedzona chata. Tam w latach 70-tych mieszkała czarownica. Suwalska policja bada dziwne zdarzenia w wiosce. Chcąc nie chcąc dochodzą do konkluzji, iż zło powróciło.

Akcja powieści rozgrywa się w dwóch liniach czasowych. Rok 1971, kiedy do Jodozior wprowadza się pani Oś, a wioska zaczyna umierać – w sensie przenośnym i dosłownie. Natura ginie, ludziom żyje się coraz gorzej i przejmują nad nimi władzę najgorsze instynkty. Rok 2016, kiedy dochodzi do nietypowego zgłoszenia, a jeden z wysłanych na miejsce policjantów, Vytautas Cesnauskis, zaczyna drążyć sprawę. Początkowo to wątek z przeszłości był moim faworytem. Autor spokojnie budował w nim napięcie i świetnie potęgował poczucie zagrożenia. We współczesnej linii fabularnej dużo miejsca poświęcił policjantowi Vitkowi i jego osobowości, co „wytrąciło”, tak pięknie zbudowany przez wydarzenia z lat 70-tych, klimat grozy, a nawet przeszkadzało wgryźć się w opowieść. Natomiast im dalej, im dłużej policjanci siedzą w przeklętej wiosce, im bardziej zbliżają się do rozwiązania sprawy, tym robi się ciekawiej.

Bardzo „wdzięczne” w odbiorze jest połączenie horroru z kryminałem. Prowadzone śledztwo pozwala czytelnikowi metodycznie składać „puzzle”, a autorowi – kolejnymi pytaniami i odpowiedziami – skutecznie utrzymywać jego uwagę. Do tego dochodzą wątki polowania na czarownice i czarnej magii. Właściwie Urbanowicz nie mami nas, czy to magia, czy nie. Dość szybko nabieramy przekonania, że to siły nadprzyrodzone są odpowiedzialne za niepokojące wydarzenia i zaczynamy niepokoić się o bohaterów, chociaż momentami to zachowania zwykłych ludzi są straszniejsze niż tytułowy demon.

„Inkub” może poszczycić się bardzo dobrymi scenami grozy. Właściwe jako całość również robi wrażenie, chociaż w finale autor nieco przekombinował rzekomymi nieodpowiedzeniami. Ja przyjmuje najprostsze rozwiązanie, bo mnie najbardziej przekonuje. Wracając do wspomnianych scen. Kilka lat temu miałam okazję przeczytać „Gałęziste” Artura Urbanowicza i rozkochałam się w napięciu, jakie trzymało mnie podczas lektury. Świetna, przenikająca groza. „Inkub” utwierdził mnie w przekonaniu, że autor ten czuje konwencję horroru. Z niesłychaną delikatnością i wyczuciem osacza swoich bohaterów i czytelników, gwarantując niezwykłe (przerażające) doznania.

Kto widział tę książkę, wie, że jest ona bardzo obszerna – przeszło 700 stron. Czy nie jest przegada? Czy ma dobre tempo? Jak już wspomniałam w pierwszych rozdziałach Urbanowicz bardzo skupia się na osobowości jednego z bohaterów, ale poza tym (a może właśnie dlatego) „Inkub” sprawia wrażenie, bardzo dobrze zaplanowanej historii. Opowieści spójnej i nie pozbawionej zwrotów akcji, aczkolwiek w równym tempie zmierzającej do finału. Mogłabym się przyczepić, do kilku banalnych sformułowań, jakie wymsknęły się autorowi (coś w stylu dzieci to moja najlepsza inwestycja), jednak nie będę małostkowa. „Inkuba” przeczytałam z wielka przyjemnością. Już po raz drugi Artur Urbanowicz zapewnił mi bardzo dobrą literaturę grozy. Dziękuję.

4 komentarze:

  1. Ja ostatnio nie sięgam po tego typu literaturę - może jednak kiedyś? Pozdrawiam .

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo lubię twórczość tego autora. Przeczytałam wszystkie książki i bardzo mi się podobają.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawią mnie te wątki nadprzyrodzone :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Asia Czytasia , Blogger