"Przeprawa" Jack Ketchum
Jestem wielką fanką filmów Quentina Tarantino. Zachwyca mnie to, jak ten reżyser operuje obrazem i kolorem. Właśnie miałam przyjemność przeczytać książkę „Przeprawa” Jacka Ketchuma i już od pierwszych stron – pomimo mrocznej atmosfery – widziałam tę historię w wyrazistych „tarantinowskich” barwach. Szczególnie dużo tu czerwieni, bo to iście krwista powieść.
Akcja ma miejsce w Arizonie w połowie XIX wieku. Koniec wojny meksykańskiej. Miasteczko Gable's Ferry przyciąga żołnierzy, poszukiwaczy złota i innych przedsiębiorczych rzezimieszków. W miejscowym saloonie spotykają się zwiadowca John Hart i reporter Marion T. Bell. Jeden proponuje drugiemu pracę i tym sposobem zostają towarzyszami. Na ich drodze pojawia się też młoda, naga i ranna Meksykanka, Elena. Kobieta wydostała się z obozu Sióstr Valenzura – obozu niewolników. Elena uciekła, ale pozostawiła za sobą pewne sprawy, które musi za wszelką cenę załatwić. Czy panowie będą na tyle szarmanccy, żeby pomóc kobiecie w opresji?
„Przeprawa” to książka na jeden wieczór i to nie tylko dlatego, że jest krótka. To taka historia, która wyciąga po czytelnika swoje macki. Jack Ketchum mistrzowsko epatuje okrucieństwem. Tworzy makabryczny obrazek, od którego nie możemy odwrócić oczu. Na nim trzej kowboje (potężny, nieustraszony Matka, smętny Hart i przerażony Bell) oraz „dama” w opałach, a w tle przemoc, gwałt i jatka.
Na początku autor spokojne wprowadza nas w fabułę. Daje poznać bohaterów i okoliczności w jakich rozgrywa się akcja książki. Widać tu świetną pisarską intuicję. Ketchum wie, które elementy wyostrzyć, aby zaintrygować i stworzyć odpowiedni klimat. Mimochodem wspomniałam ,że książka jest krótka (ok. 200 stron) przez co dość szybko docieramy do finału. Finału rozbudowanego i dynamicznego. A czeka w nim na czytelników istna sieczka.
Szczypta westernu sprawdza się w horrorach. Umożliwia ona wykreowanie bardzo efektownych scen, co Jack Ketchum świetnie wykorzystał. „Przeprawa” okazała się zgrabną powieścią grozy, z krwawym finałem. Trochę ubolewam, że motyw starych meksykańskich bogów i rytuałów nie zajmuje w niej więcej miejsca, ale ja akurat mam małego „fizia” na tym punkcie. Natomiast muszę uczciwie polecić tę książkę. Brutalna, ale nie obrzydliwa. Mocna, klimatyczna, fatalistyczna. Takie horrory to ja lubię.
[Egzemplarz recenzencki]
Nie jest to książka dla mnie, ale na pewno znajdzie swoich zwolenników.
OdpowiedzUsuńCiekawa recenzja. Wkrótce będą czytała inną książkę tego autora.
OdpowiedzUsuńAutora tego nie znam. Przemoc, gwałt i jatka to chyba zbyt brutalne dla mnie. :)
OdpowiedzUsuńFajnie, że jednak nie jest obrzydliwa :D
OdpowiedzUsuńBeautiful blog
OdpowiedzUsuńPlease read my post
OdpowiedzUsuńBeautiful blog
OdpowiedzUsuńTeż lubię Tarantino, ciekawa recenzja i skojarzenie.
OdpowiedzUsuńNatomiast ja jestem pod wielkim wrażeniem wczorajszego seansu Diuny - i co przeczytałam jako tytuł tego postu? Przyprawa. :D
Też bardzo lubię filmy Tarantino i zawsze z niecierpliwością czekamy na jego nowe dzieło :)
OdpowiedzUsuńNie czytałam niczego autora, ale po tej recenzji mam ogromną ochotę nadrobić.
OdpowiedzUsuńBeautiful blog
OdpowiedzUsuńGreat blog
OdpowiedzUsuńPlease read my post
OdpowiedzUsuńGreat blog
OdpowiedzUsuńPlease read my post
OdpowiedzUsuńBeautiful blog
OdpowiedzUsuńNie do końca moje klimaty, ale nie mówię tej książce nie :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Tarantino!!
OdpowiedzUsuńTej pozycji nie czytałam, ale dwie książki Ketchuma juz za mną - no trzeba przyznać, że książkowe okrucieństwo to jego drugie imie
OdpowiedzUsuń