"Influencerka" Ellery Lloyd
Media społecznościowe stały się „słupem reklamowym”. Marki wypatrują profili, które mogłyby zaprezentować ich produkty. Można uważać, że to (pozornie) łatwy zarobek, a fala prezentów jaka się wiąże z takim zajęciem jest niebywale atrakcyjna. Duet pisarski ukryty pod pseudonim Ellery Lloyd w powieści „Influencerka” chce pokazać inną stronę tego zjawiska. Nieco mroczną.
Główną bohaterką książki jest Emmy popularna brytyjska influencerka parentingowa. Na swoim profilu pokazuje macierzyństwo "bez filtra". Nie wstydzi się bałaganu, podkrążonych oczu itp., a obserwatorki się z nią utożsamiają. Pokazując swoją rodzinę Emmy stworzyła prawdziwe imperium. Kobieta kocha popularność, napawa się nią. Planowanie strategii promocji jej profilu jest dla niej niczym paliwo, a może narkotyk. Instaświat staje się ważniejszy niż ten realny. Codzienny rozgardiasz jest doskonale zaplanowanym kadrem, a zabawne anegdoty nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Ale biznes się kręci przyciągając miłośników i hejterów. Z tych drugich instamama niewiele sobie robi. Czy to błąd, że bagatelizuje niebezpieczeństwo?
Przypuszczam, że powieść ta miała być thrillerem, ale zdominowały ją opisy infuencersikch praktyk. Kompozycja przypomina mi książkę „Idealna” Magdy Stachuli. Mamy tu narrację pierwszoosobową, a głos został oddany trzem bohaterom: Emmy, jej mężowi i komuś, kto ma do Emmy wielki żal. Jaki już wspomniałam Ellery Lloyd poświęca dużo miejsca opowiadając, jak internetowi twórcy kreują rzeczywistość, a także jakie zagrożenia niesie ujawnianie wizerunku. Emmy jest karierowiczką, ma pomysł na siebie i go konsekwentnie realizuje, co odbija się na jej stosunkach z rodziną i przyjaciółmi. Temu wszystkiego towarzyszy fatalistyczny klimat podkręcany zarówno przez kolejne problemy i wyzwania, jakie są stawiane przed instamamą, jak i przez fragmenty, kiedy odzywa się jej wróg. Końcówka książki ma już charakter typowego thrillera. Tragedia wisi na włosku. Pytanie, czy się utrzyma czy spadnie na Emmy i jej bliskich?
Jest to niewątpliwie książka aktualna i znajdą w niej coś „ku przestrodze” zarówno ci, którzy influencerstwem się zajmują, jak i obserwatorzy. Bardzo podoba mi się, że bohaterka jest instamamą. Macierzyństwo to taki czas, kiedy szukamy odskoczni od ogromu obowiązków. Często media społecznościowe są ucieczką. Niektóre panie inspirują się samozwańczymi ekspertami, a inne same się nimi stają. Chętnie dzielą się zdjęciami swoich dzieci i dobrymi radami. Można się zachłysnąć miłymi komentarzami, poczuć więź z innymi użytkownikami. Nie wspominając o gratisach otrzymywanych od marek w zamian za reklamę. Jednak warto zadać sobie pytanie, czy warto, czy faktycznie więcej zyskujemy, a może tracimy coś ważnego. Chociażby prywatność.
„Influencerkę” przeczytałam z zainteresowaniem. Szczególnie podobała mi się kreacja Emmy, która jest kochana przez swoich obserwatorów, a jednak czytelnik nie poczuje do niej sympatii. Raczej czeka aż „noga jej się powinie”. Banalnie brzmi, że to książka „ku przestrodze”, jednak ma w sobie ten element. Pokazuje, że media społecznościowe, a raczej działania jakie podejmują ich użytkownicy, powinny mieć ograniczony kredyt zaufania.
Temat bardzo na czasie, media społecznościowe to potężna siła :)
OdpowiedzUsuńTemat ponadczasowy i aktualny, więc warto spędzić czas z tą książką.
OdpowiedzUsuńCzytałam już jakiś czas temu, ale do dziś ją pamiętam. Bardzo mi się podobała, ale główni bohaterowie tak mnie drażnili, że nieraz chciałam rzucić książką o ścianę.
OdpowiedzUsuń