"Na skrzydłach motyla" Laura Dockrill

"Na skrzydłach motyla" Laura Dockrill

Oj ten Bazyl. Ma etykietę niegrzecznego dziecka. Nikogo nie słucha, brzydko się odzywa, buja się na krześle nie zważając na niebezpieczeństwo. W końcu chłopiec upada. Jego głowa pęka, a wspomnienia umykają. Wylatuje z niej też motyl przewodnik, który chce pomóc Bazylowi je pozbierać i uporządkować. Podczas ich podróży dowiemy się, dlaczego chłopiec stał się niegrzeczny.

„Na skrzydłach motyla” podejmuje temat ważny dla każdego, i dziecka, i rodzica. Dużo mówi się o tym, iż za złym zachowaniem dziecka kryją się problemy, że jest ono przykrywką dla smutku, złości, bezsilności. Te zmartwienia trzeba młodemu człowiekowi pomóc zidentyfikować i doradzić mu, jak się z nimi uporać. Takim dzieckiem jest Bazyl. Jego zachowanie przerazi nie jednego dorosłego. Kompletne nieposzanowanie zasad, chamskie odzywki, zero reakcji na prośby, groźby itp. Następnie wyruszamy w podróż po, dość mrocznym umyśle chłopaka, i doznajemy olśnienia, a nawet szoku. Agresję, niechęć do niego zmieniamy w miłość i współczucie.

Powiem wam, że ta książka mocno mnie poturbowała. Jest straszna i wspaniała, a przede wszystkim „mocna”. Ma w sobie moc terapeutyczną, ale nie dałabym jej dziecku ot tak, do poczytania. Pierwsza rzecz to odzywki Bazyla. Rozumiem, że autorka chce wykreować wyjątkowo krnąbrnego bohatera, jednak podsuwanie dzieciom określeń: „debilne” lub „ty stara ruro” wydaje mi się zbędne. Wystarczy, że chłopiec nie słucha się kompletnie nikogo i igra ze swoim zdrowiem. Po drugie, symbolem strachów Bazyla jest Grabarz-Robak. Postać, a właściwe jej wyobrażenie, mogłaby występować w najmroczniejszych horrorach. Scena, w której chłopiec się z nim mierzy jest przerażająca nawet dla mnie (a mam przeszło 30 lat i różne różności czytałam). Po trzecie, książka została napisana w specyficzny sposób. Ma formę poematu. Dużo w niej symboliki, którą czasami ciężko odczytać, co w mroku tej opowieści jest bardzo niebezpieczne. Przecież nie chcemy dziecka wystraszyć, albo zdołować, szczególnie, kiedy pracujemy nad problemem młodego człowieka.

Mam wiele wątpliwości na ile „Na skrzydłach motyla” nadaje się dla dzieci. Być może w rękach doświadczonego terapeuty zdziała ona dużo dobrego, jednak sama nie odważyłabym się czytać ją z dzieckiem. Uważam natomiast, że to genialna lektura dla rodzica. Pokazująca, że nie można zapominać o dziecku w trudnych momentach, że ono przeżywa stres, traumy na swój sposób, że potrafi zwykłym pozornie rzeczom nadać nawet demoniczny wymiar (patrz grabarz z książki).

Jest to niewątpliwie kontrowersyjna publikacja. Na pewno nie jest to opowiastka na dobranoc, ani książka o niegrzecznym chłopcu czytana ku przestrodze. „Na skrzydłach motyla” to trudna pozycja. W moim odczuciu raczej dla dorosłych – mająca pomóc im otworzyć się na „humory” dziecka i poszukać ich źródła. Przyznam się, że po jej przeczytaniu byłam roztrzęsiona. Przeraziła mnie niczym rasowy horror, żeby ostatecznie oczarować finałem.


Książka "Na skrzydłach motyla" dostępna jest w księgarni internetowej TaniaKsiazka.pl W ofercie księgarni znajdziecie więcej książek dla dzieci.


[Egzemplarz recenzencki]

"Zbiór opowiadań: Serce Tajgi" Artur Sobczak

"Zbiór opowiadań: Serce Tajgi" Artur Sobczak

Książki fantasy pełne są nieustraszonych bohaterów. Nasza wyobraźnia podsuwa nam zapewne osiłka w typie Conana, a może jakiegoś inteligentnego woja, który przeszedł specjalne szkolenie, a może awanturnika nie stroniącego od pań i trunków. Kto by to nie był, będzie to raczej mężczyzna. Przymiotem kobiet w fantasy są zazwyczaj czary, religia albo rola towarzyszki. Natomiast Artur Sobczak – trochę przekornie – uczynił główną postacią swojego zbioru opowiadań „Serce Tajgi” kobietę. Zwą ją Eweliną albo Płomienną, a ja byłam bardzo ciekawa, z kim przyjdzie się jej zmierzyć.

Jeżeli chodzi o treść „Serce Tajgi” jest klasyczny przygodowym fantasy. W kolejnych opowiadaniach główna bohaterka ma do zrealizowania różne misje np. kogoś odnaleźć, pokonać potwora. Im dalej w książkę zadania są trudniejsze i mroczniejsze. Uniwersum, które wykreował Artur Sobczak pełne jest niezwykłych stworzeń. Z tego co zrozumiałam Ewelina jest człowiekiem (jednym żyjącym w tym świecie), ale współpracuje m.in. z elfami. Znajdą się też krasnoludy czy rusałki i różne demoniczne stwory do pacyfikacji. Nie bark tu scen walki, ale też rozbudowanych dialogów (w mojej ocenie nieco przydługich). Język opowiadań mogę określić jako przaśno-awanturniczo-obozowy, gdzie „chędożyć” i „żyć” (w sensie koniec pleców) odmienia się przez wszystkie części mowy. Jak to mówi moja koleżanka z pracy: „czytelnicy fantasy wiedzą, o co chodzi”.

Nie do końca jestem przekonana, czy opowiadania sprawdzają się, jako narzędzie do poznawania nowego świata, z jego charakterem i problemami. Zawsze uważałam, że literatura fantasy potrzebuje rozmachu, którego krótkiej formie brak. Przyznam natomiast, że Artur Sobczak całkiem dobrze poradził sobie w przedstawieniu swojej wizji (chociaż w tym miejscu należy podkreślić, że nie jest ona jakaś szczególnie skomplikowana). Oczywiście, czytelnik musi sobie ją trochę poskładać na podstawie kolejnych tekstów, ale wymagało to mniej uwagi niż początkowo przypuszczałam. Z uwag warsztatowych, poza zbyt rozbudowanymi dialogami, sugerowałabym zastanowić się autorowi nad „wprowadzeniem”. Miałam wrażenie, że trochę długo trwało, aż dotarł do sedna sprawy w poszczególnych tekstach. Szczególnie widoczne jest to w pierwszym opowiadaniu pt. „Płomienna Północy”. Czytelnik wkracza na pole bitwy, a właściwe pobojowisko, i nie ma pojęcia na kim i na czym się skupić. Miejsce akcji obserwujemy oczami jakiegoś woja, żeby – po przeczytaniu dłuższego fragmentu – okazało się, że nie jest za bardzo istotny dla fabuły. Okropnie dezorientujące.

„Serce tajgi” Artura Sobczaka okazało się całkiem przyzwoitym zbiorem opowiadań fantasy. Teksty, które zawiera są dość rozbudowane (jak na standardy krótkiej formy). W moim odczuciu można by je nieco skondensować, ale ja ma małego „fizia” na tym punkcie, ponadto tego typu literatura często jest przegadana, co jej czytelnikom nie przeszkadza. Jeżeli cenisz przygodowe fantasy polecam przypatrzeć się temu zbiorowi bliżej.

"Książkę otrzymałem/otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl"
"Paddington idzie po złoto" Michael Bond

"Paddington idzie po złoto" Michael Bond

Sport to dobra zabawa, ale również rywalizacja. Miło jest wygrywać, dlatego dobrze zastanowić się w czym jesteśmy dobrzy. Może szybko biegasz, albo potrafisz wspinać się niczym zwinna małpka? A w czym dobry jest Paddington, bohater książek dla dzieci Michaela Bonda? Rodzina Państwa Brown będzie mogła spróbować swoich sił w różnych konkurencjach podczas imprezy charytatywnej organizowanej przez lokalny klub sportowy. Czy któreś z nich zdobędzie jakieś wyróżnienie?

Miś z mrocznego zakątka Peru z właściwą sobie energią staje do zawodów. Jak zwykle ma dobre chęci, ale wychodzi z tego niezłe zamieszanie. W efekcie czytelnicy dostają pełną rywalizacji i napięcia oraz humoru opowieść. Czy Paddington dobrze zrozumie zasady konkurencji? Czy jego dobre chęci nie przeszkodzą mu w zwycięstwie? A może zwycięstwo można różnie pojmować?

Paddington jest bardzo sympatycznym bohaterem, a książki z jego przygodami to już klasyka. Ja jednak uwielbiam te, które ukazują się w wersji ilustrowanej. Ilustracje są prześliczne, jest ich dużo i świetnie nadają się do czytania młodszym dzieciom. W „Paddington idzie po złoto” rysunki odgrywają wyjątkowo ważną rolę. Dyscypliny sportowe, jakie przygotowano na imprezę, są nietypowe. Przykładowo „bieg na trzech nogach”. O co może chodzić? Oczywiście wiele wynika z treści, ale ilustracje wspaniale ją wspomagają. W przypadku przywołanego przykładu była potrzebna pomoc, właśnie w postaci grafiki, aby córka dobrze zrozumiała, na czym polega ta zabawa.

„W zdrowym ciele, zdrowy duch”, pamiętajmy więc, że codzienna porcja ruchu jest ważna. Korzystajmy aktywnie z różnego rodzaju festynów/wydarzeń, gdzie zabawa może przekuć się w nagrodę. A nawet, jak nie uda nam się wygrać pucharu, nie smućmy się. Ważne, że się staraliśmy i spróbowaliśmy czegoś nowego.


Książki z przygodami Paddingtona dostępne są w księgarni Znak.

[Egzemplarz recenzencki]

"Jego własność" Ludka Skrzydlewska

"Jego własność" Ludka Skrzydlewska

„Jakiś typ porwał mnie i oznajmił, że należę do niego, póki mu się nie znudzę, nie mam pojęcia, co będę dla niego robiła (…)”1 tak swoją sytuację podsumowała Bronte Dixon, bohaterka powieści Ludki Skrzydlewskiej „Jego własność”. Jak się okazuje ów „typ” ma powody, żeby mścić się na pannie Dixon. William Wolfe to kolekcjoner sztuki i przypuszcza, że kobieta wraz z narzeczonym oszukała go. Do tego „typ” jest gangsterem, który nie wybacza zniewagi. Porzucona przez partnera Bronte musi odpracować to, co ten narozrabiał.

„Jego własność” okazała się całkiem udaną, acz schematyczną powieścią. Ludka Skrzydlewska nie zaskoczyła mnie, jeżeli chodzi o istotę fabuły, niemniej zadbała o detale, przez co osiągnęła całkiem interesujący efekt. Na wyróżnienie zasługują odniesienia do malarstwa. Bronte jest rzeczoznawcą, a Wolfe kolekcjonerem. Widać, że autorka bardzo poważnie podeszła do profesji/ról jakie przypisała bohaterom i zadbała, aby ich fascynacja sztuką była w powieści odczuwalna. Przyznać też muszę, że te wszystkie obrazy, grafiki itp. nadają fabule ogromnej elegancji i, co za tym idzie, ratują książkę przed pułapkami na jakie narażone są powieści romantyczne.

Kto dobrze zna moje upodobania czytelnicze, wie, że raczej stornię od romansów gangsterskich. Uważam, że wątki sensacyjne pasują do miłosnych, jak „pieść do nosa”, jednak zawsze urozmaicają fabułę, co z sukcesem udało się zrobić Ludce Skrzydlewskiej. Natomiast ja byłam ciekawa owego „poddaństwa”. Jak będzie wyglądała vendetta Wolfa? Czy będzie to brutalny szantaż, wymuszona umowa? Czy autorka będzie dążyła do relacji „pan i uległa”? Może się to tak kojarzyć. Bronte ma być gotowa na wezwanie gangstera 24 godziny na dobę. Ten nie zważa na jej plany i zobowiązania. Kobieta ma się ściśle stosować do instrukcji. Ludka Skrzydlewska próbuje przy okazji budować pewne napięcie, ale nie przesadza. Stara się trzymać” granic rozsądku”, o ile tego typu literatura je posiada.

Ta historia została dobrze napisana. Autorka oparła się na dobrze znanym schemacie, ale bardzo ładnie go ozdobiła. Zadbała o emocje i akcję, a poprzez „wpuszczenie” bohaterów w świat sztuki nadała swojej książce pewien rodzaj elegancji. Przyznam, że nie tego szukam w literaturze romantycznej. Wolę historie albo bardziej naturalne, albo bardziej namiętne, elektryzujące (czytaj fabularyzowane porno). Niemniej jeżeli ktoś lubi romanse mafijne mogę mu polecić powieść „Jego własność”. Autorka przyłożyła się do jej pisania, a książka jej się udała.

1 Ludka Skrzydlewska, „Jego własność”, wyd. Editio Red, Gliwice 2023, s. 27.

[Egzemplarz recenzencki]

"Zadanie przyklejanie"

"Zadanie przyklejanie"

Dziś będzie różowiutko, że aż strach. Bohaterowie, a raczej przewodnicy, książeczek z łamigłówkami, które chcę wam pokazać to księżniczki i jednorożce, więc do czegoś to zobowiązuje. Publikacje te zwróciły naszą uwagę, ponieważ zostały wydane w serii „Zadanie przyklejanie”, co sugeruje, że będzie mnóstwo naklejek.

Co należy podkreślić, nie są to książeczki do wyklejania, czy też albumy. Znajdziemy w nich zadania dla dzieci, w tym całkiem przyzwoitą ilość takich, gdzie trzeba coś nakleić: wzór do kolorowanki, brakującą postać, rozwiązanie zadania, dekoracje do ilustracji, puzzle itp. Naklejek mamy po 4 strony A4 w każdej książce, w tym takie, które możemy wykorzystać dowolnie. Typ zadań to to co zwykle znajdujemy w tego typu publikacjach: labirynty, kolorowanki, wyszukiwanki, uzupełnianie, porównywanie, szukanie par itd.




Jeżeli maiłabym porównać te dwie książki, to ta z jednorożcami, czyli „Dzień Tęczy” (sprawdziłam i jest takie święto; podobno w 2023 roku przypada na 3 kwietnia), wydaje mi się odrobinę trudniejsza, ale też różnorodniejsza. Pojawiają się w niej ćwiczenia z literkami i liczeniem, a typy zadań są sprytnie pomieszane. Jeżeli chodzi o „Chcę być księżniczką” dominuje tu wyklejanie i szeroki wachlarz ćwiczeń na spostrzegawczość. W środku ukryła się również gra planszowa, co szczególnie spodobało się mojej córce. Interesujący jest też „test” ze zbieraniem serduszek, który nam powie, czy jesteśmy prawdziwymi księżniczkami.




Córka kazała mi napisać, że te książki są bardzo fajne, bo można w nich przyklejać, więc przekazuję to światu. Od siebie mogę dodać, że podrasowały jej też poziomem trudności – a ma pięć lat. Przy zadaniach na spostrzegawczość musiała trochę wytężyć wzrok, nie zna też wszystkich liter, więc przy odczytywaniu np. hasła potrzebuje pomocy. Natomiast mogła sobie odpocząć przy układance z naklejek lub przy kolorowaniu. Dodam też, że sama wyciąga te książeczki. Rozkłada się z pisakami i chce rozwiązywać zawarte w nich łamigłówki. To mówi samo za siebie.


[Egzemplarz recenzencki]

Różany prezent na Dzień Kobiet

Różany prezent na Dzień Kobiet

Klasycznym podarunkiem na Dzień Kobit są kwiaty. Część pań bardzo lubi je dostawać, ale niektórzy twierdzą, że to mało praktyczny prezent. A gdyby tak połączyć piękne z praktycznym? Rozwiązanie tego dylematu znalazło wydawnictwo Zwierciadło wraz z marką kosmetyczną Rosadia. Duet ten proponuje nam różany zestaw, czyli książkę autorstwa Krystyny Mirek pt. "Kolor róż" (drugi tom tzw. "Sagi Dworskiej") oraz komplet różanych kosmetyków. Ja zaprezentuję wam balsam, peeling, krem do rąk oraz hydrolat, natomiast na stronie producenta znajdziecie dużo więcej produktów.

Komu podarujecie róże, które nie więdną?












[Współpraca reklamowa]
"Fingal i Aileen" Anna Śliwińska

"Fingal i Aileen" Anna Śliwińska

Olbrzymy wydają się groźne, dlatego interesującą postacią wydał mi się tytułowy Fingal z książki autorstwa Anny Śliwińskiej „Fingal i Aileen”. Ten ogromny kamienny stwór boi się ludzi. Przeraża go, jak ścinają drzewa czy rozłupują skały. Pewnego dnia Fingal spotyka małą rudowłosą dziewczynkę o imieniu Aileen. Radosne, otwarte dziecko w mig zyskuje zaufanie olbrzyma. Pytanie tylko, czy przyjaźń z tak ogromną istotą można utrzymać w sekrecie?

„Fingal i Aileen” to książka inspirowana Szkocją. Miejsce akcji to Wyspa Staffa, która należy właśnie do tego kraju. W powieści odwiedzamy Grotę Fingala, która również naprawdę istnieje. Do tego autorka tłumaczy znacznie imion, jakie wybrała dla bohaterów tej opowieści. Tu nic nie jest przypadkowe.

Natura gra tutaj ogromną rolę. Co prawda centrum tej historii to przyjaźń między olbrzymem i dzieckiem, ale to tło nadaje tempo i klimat. Powszechna zieleń sprawia, że ogarnia nas leniwy spokój, a w tle słyszymy zawodzenie wiatru i szum fal. Jest w tej opowieści coś pierwotnego. Emanuje pięknem czerpanych ze skał, mchu, oceanu. Jest nieziemsko, ale trochę brak mi tu elementu przygody. Mnie, dorosłego, nieco znużył krajobraz, a co dopiero dziecko. Moja pięcioletnia córka poddała się po kilku początkowych stronach.

To nie jest tak, że w książce nic się ni dzieje. Autorka wprowadza pewien dramatyzm. Tylko kiedy on się pojawia jesteśmy już „ululani” szumem wiatru. Rozwinęłabym również zakończenie. Jasne dla czytelnika jest, co się wydarzyło, ale do końca nie wiemy, jak to pomogło mieszkańcom wyspy w sytuacji, w jakiej się znaleźli. Można by też nieco uwypuklić morał. Autorka pisze o poświęceniu w imię przyjaźni oraz o dziecięcej ufności i dobroci, ale robi to z pewną nieśmiałością.

Zachwycać będę się natomiast nad wydaniem [Wydawnictwo Lemoniada, 2023]. Ilustracje Małgorzaty Masłowieckiej perfekcyjnie oddają klimat powieści. Wśród zieleni widzimy łagodną twarz olbrzyma i rude warkocze Aileen. Nawet strony nie są białe, a lekko zielonkawe. Przepięknie prezentujący się egzemplarz.

„Fingal i Aileen” to delikatna, wręcz eteryczna opowieść o przyjaźni. Anna Śliwińska, pisząc ją, inspirowała się bezludną szkocką wyspą i ta komitywa z naturą jest tutaj wyraźna. Szczerze podziwiam to, jak autorka wykorzystała elementy krajobrazu, żeby przy ich pomocy stworzyć iście baśniową historię. Natomiast wiem, że w przypadku mojego dziecka to jeszcze nie ten moment, albo nie to usposobienie. Córka woli bardziej wyraziste książki z watką akcją, jasno nakreśloną problematykę i wyraźnymi emocjami bohaterów.


[Egzemplarz recenzencki]

Książki ze Świnką Peppą. Przegląd nowości od wydawnictwa Media Service Zawada

Książki ze Świnką Peppą. Przegląd nowości od wydawnictwa Media Service Zawada

Animacja pt. „Świnka Peppa” bawi już kolejne pokolenia dzieci i, mam takie wrażenie, nie schodzi z piedestału. Co za tym idzie chętnie kupowane są różnego rodzaju zabawki, gadżety i publikacje z postaciami z bajki. Mogłoby się wydawać, że kto ma do nich prawa ten znalazł żyłę złota. Książeczki z Peppą aktualnie wydaje wydawnictwo Media Service Zawada. A ja jako matka fanki tej animacji biorę je pod lupę. Dziś opowiem wam o trzech niedawno wydanych publikacjach – będzie to kolorowanka, książka z łamigłówkami i bajka do czytania.

Książeczka z kolorowankami pt. „Peppa i jej malowany świat” to absolutny hit. Ma formę kołonotatnika i skrywa dziewięć rysunków do pokolorowania. W zestawie mamy również pisaki, które są ponumerowane. Jak się przypatrzymy numery dostrzeżemy również na rysunkach. Chyba już się domyślacie na czym polegać będzie nasze zadanie. Kiedy nasze dzieło będzie gotowe, na jego odwrocie możemy przeczyć kilka zdań o bohaterze, którego prezentuje. Niewątpliwie największym atutem tej publikacji jest to, że można zabrać ją wszędzie i kolorować prawie w każdych warunkach (moja córka rysowała w niej półleżąc na kanapie). Strony są grubsze, tekturowe, więc nie jest potrzebna podkładka, a forma kołonotatnika pozwala łatwo przerzucać kartki. Książeczka jest niewielka (mniej więcej w formacie zeszytu A5), więc spokojnie zmieścicie ja do torebki lub dziecięcego plecaka, ewentualnie można trzymać ją za rączkę z tektury. Pisaki są zamknięte w specjalnej przegródce, więc ich nie pogubicie. Podróż samochodem, wizyta u bezdzietnych znajomych, kolejka do lekarza, załatwianie spraw bankowych czy urzędowych – w tych wszystkich okolicznościach (i pewnie jeszcze wielu innych) szukamy dla dziecka czegoś do zabicia czasu. Oto jedna z możliwości.




Jeżeli oglądacie „Świnkę Peppę” musicie kojarzyć Mamę Świnkę. W drugiej publikacji „Oto mama świnka” znajdziecie gros łamigłówek, które pozwolą nam lepiej poznać tę postać. Już na stronie tytułowej mała i duża świnka witają nas i zapraszają do wspólnej zabawy – bardzo miło z ich strony. Każda grupa zadań odnosi się do zainteresowań mamy np. jest ona członkinią ochotniczej straży pożarnej, a my musimy pokolorować jej strój i pomóc wozowi strażackiemu pokonać labirynt. Zadania zebrane w tej książeczce nie są trudne. Myślę, że już młodszy przedszkolak sobie z nimi poradzi. Dużo tutaj kolorowania i rysowania po śladzie. Będziemy musieli również pokonać dwa labirynty i wyszukiwać potrzebne przedmioty. Najtrudniejsze dla dziecka może okazać się zadanie z wykreślaniem literek i odczytywaniem hasła. Aczkolwiek jest do zrobienia, bo maluch może porównać kształty liter, a rozwiązanie zdradzić mu rodzić. Z perspektywy mojej córki najfajniejszy w tej książce był dodatek do niej, czyli figurka Mamy Świnki, którą można założyć na ołówek. Cóż, mała gadżeciara.


Mi od razu wpadła w oko bajeczka, która została wydana w serii „Bajki do poduszki”. Nie raz, nie dwa pisałam, że my czytamy zazwyczaj wieczorem, jako wyciszenie. Mamy kilka opowiastek z Peppą w roli głównej i córka bardzo je lubi. Ta, o której chcę wam opowiedzieć zatytułowana jest „Peppa w kosmosie”. W przedszkolu z bajki obchodzony jest Dzień Kosmosu. Z tej okazji dzieciaki jadą do muzeum, gdzie odbędą „wycieczkę na Księżyc”. Jest to przyjemna, niedługa czytanka, która ma również walor edukacyjny. Gdzieś „przy okazji” przemycono, kilka informacji z dziedziny astronomii, a to jako pytania zadawane przez dzieci w przedszkolu, a to na muzealnej prezentacji. Kosmiczny temat też wydaje mi się bardzo trafiony. Większość maluchów, które znam „kręcą” rakiety, planety itp. Sumując to wszystko, uznaję książkę za bardzo udaną.




Jak wyszły nasze testy nowości ze świnką Peppą? Na szóstkę. Otrzymaliśmy trzy książki różnego typu, a każda okazała się przemyślana i dopracowana. Na wyróżnienie zasługuje „mobilna kolorowana” pt. „Peppa i jej malowany świat”, jednak i rozwiązywanie łamigłówek z Mamą Świnką i wspólna wycieczka z Peppa i innymi młodymi zwierzątkami na księżyc były świetną zabawą. Dziecko zadowolone, więc i ja jestem zadowolona.


[Egzemplarz recenzencki]

"Kuklany las" Anna Musiałowicz

"Kuklany las" Anna Musiałowicz

Las może być schronieniem, ale również pułapką. Gęste chaszcze ukryją cię przed ciekawskimi spojrzeniami, albo odetną drogę ucieczki. Do lasu zabiera nas Anna Musiałowicz w krótkiej powieści „Kuklany las”. Las przyciąga, mami i przeraża. W lesie dzieje się magia. Czy to złe czy dobre czary?

Fabuła opiera się na trzech filarach. Pierwszy z nich to pięcioletni Maciek. Tata zabiera go na męski dzień w lesie. Kiedy wracają do domu matka nie poznaje syna. Czy się rozchorował? A może coś wydarzyło się podczas wypadu z tatą?

Drugi ważny bohater ma na imię Paweł. Zrozpaczony zerwaniem z dziewczyną upaja smutki w alkoholu. Drogę do domu skraca sobie przez las. Zamroczony umysł nie potrafi jednak odszukać znajomych krzaków i zakrętów, a las nie planuje wypuścić mężczyzny.

Dwie ostatnie postacie są najbardziej tajemnicze. Upośledzona umysłów Natalka zajmuje się matką, będącą już jedna nogą w grobie. Kobiety mieszkają w rozpadającej się chacie pod lasem właściwie oderwane od życia, jakie je otacza. Jakby czas u nich zatrzymał się jakiś wiek temu.

Część recenzentów porównała „Kuklany las” do baśni braci Grimm. Ja tej baśniowości kompletnie nie czuję. Uważam, że najtrafniej określiła tę powieść Katarzyna Kmieć (znana na Instagramie jako @pani_ka_czyta): „Psychodeliczna, surrealistyczna, z gałgankowym voodoo (…)”1. Wkraczając do chaty zamieszkałej przez Natalię i jej matkę, czułam się, jakby przeniesiono mnie przynajmniej 100 lat w przeszłość na polską wieś. Wszystko stare, zbutwiałe i one, dwie kobiety – jedna upośledzona, druga niedołężna – próbujące przetrwać dzięki temu co las dał. Otoczone dziwą aurą, która odcina ich od świata. Naznaczone przeszłością, smutkiem, śmiercią i wzajemną miłością, która... No właśnie. Pozwólcie, że urwę myśl w tym miejscu.

Anna Musiałowicz napisała surrealistyczne cudeńko. Autorka mistrzowsko operuje snem i jawą, do tego stopnia, że czytelnik nie ma pojęcia, gdzie jest prawda, co się wydarzyło, a co było wyłącznie majakiem. Mnie oczarował również klimat książki – balansowanie między grozą, a spokojem. Podczas czytania kilkukrotnie oblewał mnie „zimny pot”, aby za kilka stron stwierdzić, że wszystko będzie dobrze. Ciężko jednoznacznie ocenić motywację sprawców opisanych wydarzeń i efektów ich działań. Bo czy bohaterowie są ofiarami? Przypisanie im tego miana byłoby przesadą. Czy las ich skrzywdził? Ta kwestia jest dyskusyjna. W przypadku jednej z postaci mamy wrażenie, że ją wyzwolił, inną się zaopiekował, ale jest wśród nich taka, która mogłaby mieć wybór, której coś zabrano i już nie będzie w stanie tego odzyskać. Las zadecydował sam, co będzie najlepsze dla jego gości. Nie pytał nikogo o zgodę.

Anna Musiałowicz jest – w moim odczuciu – jedną z ciekawszych polskich pisarek. Tworzy niewątpliwie oryginalny rodzaj literatury – coś na pograniczu literatury pięknej i horroru. Dla mnie jej prace są gwarantem wybornej uczty czytelniczej. A jakim daniem okazał się „Kuklany las”. Niepozornym surrealistycznym półmiskiem, który za gałgankową pokrywą skrywa niezwykłą, przerażającą i poruszającą opowieść.

1 Cytat z opinii umieszczonej w: Anna Musiałowicz, „Kuklany las”, wyd. Stara Szkoła, Wołów 2021, s. 5.

"Chcę być strażakiem"

"Chcę być strażakiem"

Marshall jest jedną z bardziej charakterystycznych postaci z animacji „Psi Patrol”. Fajtłapowaty dalmatyńczyk zasłynął z brawurowego wbiegania do windy w bazie. Do tego jego profesja jest podziwiana przez młodszych i starszych. Marshall jest strażakiem, a to marzenie wielu chłopców, a może i dziewczyn.

W książeczce zatytułowanej właśnie „Chcę być strażakiem” mały Alex spędza dzień z Psim Patrolem. Chłopiec bardzo chce się wykazać. W tym samym czasie dochodzi do wypadku na famie farmerki Yumi. Przerażona kotka Cali utyka na dachu. Pieski jadą na pomoc.

Być może część z was kojarzy ten odcinek. Tutaj mamy przedstawioną tę historię w skróconej wersji i ozdobioną kadrami z animacji. Wydawcy często tak robią, kiedy sięgają po bajki z TV, a moja córka bardzo lubi tego typu książeczki. Kiedy tylko się zorientuje, że zna opisaną historię zaczyna się ekscytować, że widziała ten odcinek. Nie nudzi się, pomimo że zna zakończenie.

Wydaje mi się, że znalazłam dwa błędy w tekście – co jest dziwne, bo na stronie tytułowej widnieje informacja, że to wydanie drugie. Dlatego podzielę się nimi i może ktoś mnie naprostuje, albo przyznacie mi rację. Najpierw strona piąta. Kiedy Cali trafia na dach kurka Chickaletta próbuje zwrócić uwagę farmerki, żeby ta sprowadziła pomoc: „Kurka zagdakała wskazując Cali”. Yumi wzywa Psi Patrol, po czym cała scena kończy się zdaniem: „Chickaletta postanowiła sprowadzić pomoc, wyruszyła więc na poszukiwania farmerki.” Logika podpowiada mi, że fraza ta wylądowała w złym miejscu. Skoczmy teraz na stronę trzynastą. Pieski są już po odprawie. Zjeżdżają do swoich pojazdów, a „Ryder zjechał po rurze do swojego komputera (…)”. Wydaje mi się, że powinno być „skutera”.

Wspomniane błędy mogę wybaczyć, bo nie jest to jakieś kolekcjonerskie wydanie, a raczej książeczka, którą bez większego żalu dziecko może zabazgrać (pewnie sama naniosę cienkopisem poprawki, żeby nam się wygodniej czytało). Cena okładkowa to 8,49 zł, co mówi samo za siebie, a i w samej publikacji znajdziecie zadania i miejsca przeznaczone do wypełnienia. Co jakiś czas, obok tekstu, znajdziemy zaznaczone na żółto pytanie. Początkowo myślałam, że będą odnosić się do treści, ale okazało się, że odpowiedzi można spokojnie wydedukować z ilustracji. Poza tym są tu wyzwania bonusowe, czyli łamigłówki niezwiązane bezpośrednio z teksem. Szyfrowanka, wyszukiwanie kasku, labirynt, projektowanie odznaki. Bardzo podoba mi się, że wykorzystano strażacki temat do przypomnienia numeru alarmowego. Ja jestem „na tak” takim dodatkom. Jedna uwaga: wolałabym, żeby były na końcu, a tu niejako przerywają historię. Trochę odwraca to uwagę dziecka od bajki, a jeżeli akurat nie czytamy, a dziecko chce się pobawić z książką trzeba poświęcić chwilę żeby odpowiednie strony odnaleźć. Drobne kwestie, ale czuję się w obowiązku je wyłuszczyć.

„Chcę być strażakiem” to książeczka dla fanów „Psiego Patrolu” oraz miłośników straży pożarnej. Razem z pieskami i Alexem dzieci ruszają na strażacką akcję. Będą musiały uratować wystraszonego kota oraz odpowiedzieć na kilka pytań i wykonać parę zadań. Jest to niedroga, właściwie broszurowa, publikacja. Trochę w niej czytania i trochę łamigłówek.

[Egzemplarz recenzencki]

Kolorowanka i łamigłówki dla miłośników dinozaurów

Kolorowanka i łamigłówki dla miłośników dinozaurów

Słyszałam gdzieś żart, że kiedy masz dzieci, wiesz o dinozaurach więcej niż po studiach paleontologicznych. Jest w tym ziarno prawdy. Wielkie gady mają to „coś”,co przyciąga przedszkolaków. I nie tylko chłopców, bo na przykład moja pięcioletnia córka cieszy się, kiedy trafi na odcinek z „dinoakcją” oglądając „Psi Patrol”. Dlatego chciałam wam pokazać dwie kreatywne książeczki z dinozaurami od wydawnictwa Media Service Zawada. Być może trafią do domu małego paleontologa.

Pierwsza publikacja zatytułowana jest „Naprzód, dinozaurry!”. Jest to kolorowanka z postaciami z animacji „Dino Ranch”. Przyznam, że bajka ta nie jest mi znana, ale nie jest to dla mnie przeszkoda do podarowania takiej książki dziecku. Po pierwsze są dinozaury, a to najważniejszy argument, żeby zadowolić miłośnika tych stworów. Po drugie, to całkiem przyzwoita kolorowanka. Jeżeli dobrze policzyłam, mamy tu to ozdobienia 20 obrazków w formacie A4. Przedstawiają one postacie z bajki, raczej nie ma tła. Jednak i przy takich kompozycjach jest trochę szczegółów do pokolorowania, więc sprawdzi się i przy młodszych, i starszych dzieciach – każde zajmie się detalami na tyle ile starczy mu cierpliwości i umiejętności. Dodatkowo znajdziemy tu 50 naklejek, do swobodnego użytku.



Druga publikacja jest zatytułowana „A kuku!” i należy do serii o jakże znamiennym tytule „Lubię dinozaury”. Znajdziemy w niej gros łamigłówek dla dzieci. Labirynty, zagadki, wyszukiwanie, porównywanie, naklejanie – cały arsenał zadań. Co jest fajne to, że do każdej grupy zadań jest krótki wstęp np.: Mama triceratopsa nie może znaleźć swoich dzieci. Pomożesz jej?. Potem musimy wyszukać małe dinozaury na rysunku, przykleić odpowiednie naklejki i znaleźć różnice między maluchami. A wszystko zaaranżowane jest w wesołej, kolorowej i przyjaznej konwencji.


Łamigłówki czy kolorowanki? Wybór należy do was. Moim zdaniem każda z tych książeczek jest dobrym pomysłem na niezobowiązujący prezent, który ucieszy małego miłośnika wielkich gadów. Myślę, że będziecie się przy niech dobrze bawić.

[Egzemplarz recenzencki]

"Wiek czerwonych mrówek" Tania Pjankowa

"Wiek czerwonych mrówek" Tania Pjankowa

„A głód zabija powoli, męczy cię przed śmiercią...”1 o ironio słowa te padły z ust (prze)jedzonej. Jednej z tych uprzywilejowanych, pełnych, otyłych. Jednej z tych, która mogła zajadać swoje smutki, kiedy ludzie dziękowali za zupę z wody i mąki, kiedy ludzie po prostu masowo umierali. Hołodomor, czyli Wielki Głód, zebrał w latach 30 XX wieku okrutne żniwo na Ukrainie. Właśnie na ten temat jest powieść Tani Pjankowej „Wiek czerwonych mrówek”.

W książce mamy trzech bohaterów i trzy perspektywy. Dusia, córka kułaka (czyli wroga klasowego), młoda spuchnięta z głodu dziewczyna. Jej matka pracuje w kołchozie, aby utrzymać rodzinę i zdobyć chociaż kilka marnych ziaren. Sola, której mąż należy do partii (i z tego co zrozumiałam jest dość wysoko postawiony), otyła kobieta z depresją. Oderwana od świata, żyjąca tęsknotą za zmarłym dzieckiem. Swyryd, kolejny partyjniak (chociaż tym razem niższego szczebla), a do tego zakochany partyjniak. Nieodwzajemniona, fanatyczna miłość zżera go, ale też napiętnuje rodzinę jego wybranki. Tania Pjankowa kreśli głęboki portret psychologiczny tych trzech postaci na tle jakże ekstremalnie ciężkich czasów. Z opisanej historii wyłania się straszna tragedia, którą ludzie ludziom zgotowali. Wyłania się niezwykłe okrucieństwo, ale również ogromne poświęcenie.

Najciekawszą (i zapewne najbardziej kontrowersyjną) kwestią jeżeli chodzi o „Wiek czerwonych mrówek” jest język, jakim powieść została napisana. Straszne wydarzenie, jakie rozegrały się w latach 30 XX wieku na Ukrainie zostały przedstawione w delikatnym, poetyckim stylu. Wydaje mi się, że nie będzie tu zgody między czytelnikami i podzielą się oni na dwa obozy – zwolenników i krytyków takiego ujęcia tematu. Ja zaliczam się do tych pierwszych. W moim odczuciu autorka w żadnej mierze nie złagodziła opisywanych scen pięknem języka. Pomimo, że książka nie epatuje brutalnością, czułam dramat tych ludzi i zło jakie im wyrządzono. Być może pewne rzeczy nie zostały nazwane po imieniu, ale ja i tak wiedziałam, że się wydarzyły. Tania Pjankowa interesująco wykorzystała balans między jawą a snem, obrazowo opisując niepokoje i pragnienia bohaterów, aby potem sprowadzić ich na ziemię i skonfrontować z „prawdziwym życiem”. Genialnie uzupełnia tym ich portrety psychologiczne.

Mogę się tylko domyślać, jakim wyzwaniem musiała być ta książka dla tłumacza (Marka S. Zadury). Na końcu dzieli się przed jakimi wyzwaniami stanął za sprawą ukraińskiej pisarki, więc nie będę się nad tym rozwodzić. Natomiast podkreślę zbalansowanie poetyckiego stylu z wiejskim, gwarowym językiem. Z jakiegoś powodu te niezbyt pasujące elementy brzmią razem naturalnie, co zwyczajnie musi zachwycać.

Tania Pjankowa w powieści „Wiek czerwonych mrówek” opisuje dramatyczne wydarzenia z historii Ukrainy i robi to w przepięknym stylu. To jest powieść, obok której nie można przejść obojętnie. Długo zastanawiałam się, czy dam radę ze względu na tragiczny temat, ale dałam. Wzruszyłam się i zachwyciłam. Panie i Panowie, oto arcydzieło w każdym calu.

1 Tania Pjankowa, „Wiek czerwonych mrówek”, przeł. Marek S. Zadura, wyd. Mova,, Białystok 2023, s. 80.

Książka "Wiek czerwonych mrówek" dostępna jest w księgarni internetowej TaniaKsiazka.pl  Sprawdźcie inne nowości z oferty księgarni.


[Egzemplarz recenzencki]

"Chwyć książeczkę!" czyli książki z rączką

"Chwyć książeczkę!" czyli książki z rączką

Mój roczny synek zdecydowanie jest książkoholikiem. Z pasją nosi, miętosi przegląda kolejne publikacje. Kilka z nich już „zaczytał na śmierć”, dlatego staram się podsuwać mu książeczki kartonowe, które są zdecydowanie trwalsze. Poza miłością do książek ma jeszcze jedną pasję – chodzenie. Od kiedy opanował tą umiejętność nie może się zatrzymać. Jak wiemy czytanie w czasie chodzenia nie jest zbyt bezpieczne. Natomiast w ofercie wydawnictwa Media Service Zawada znalazłam rozwiązanie idealne serię „Chwyć książeczkę!”, czyli książki z rączką, które wyglądają niczym małe walizeczki, w których kryje się gromada bajkowych bohaterów.


W naszej biblioteczce znalazły się dwie publikacje tego typu: „Kochamy zwierzaki” z laleczkami „Cry Babies” oraz „Wielkie przyjęcie” z bohaterami animacji „Psi Patrol” i o nich opowiem więcej, natomiast w sklepach internetowych widziałam również podobne publikacje ze Świnką Peppą czy jednorożcami, więc jeżeli forma spodoba wam się warto poszperać.



Być może nieco przesadziłam z kupowaniem tych książeczek rocznemu dziecku – chociaż mojemu synowi się podobają, pomimo że na dzień doby włożył do środka nogę – ale już z młodzieżą 2+ można z nimi fajnie popracować. Popatrzmy na laleczki „Cry Babies” przebrane zwierzaki, a właśnie odgłosy z zwierząt to jedna z wdzięczniejszych zabaw przy nauce mowy. Każde kolejne dwie strony poświęcone są jednej z bohaterek i jej przyjacielowi. Mamy krótki tekst, pytanie jakie odgłos wydaje dane zwierzątko i proste zadanie np. policz żółte kwiaty, wskaż przedmioty potrzebne do upieczenia babeczek.




Pieski z Psiego Patrolu urządzają przyjęcie urodzinowe dla Chasa, psiego policjanta. Każdy z nich ma zadanie do zrealizowania. W tej publikacji, podobnie jak w poprzedniej, mamy do przeczytania krótką bajkę, a na każdej stronie czeka na nas zadanie np. jaki kształt ma czapeczka urodzinowa?, zaśpiewaj „Sto lat” dla solenizanta.

Publikacje z serii „Chwyć książeczkę!” wyróżniają się oryginalnym wyglądem, a poza tym są fantastyczne do czytania z najmłodszymi czytelnikami, gdzie więcej się rozmawia niż „de facto” czyta. Sama bajka jest krótka, ale każda strona skrywa multum elementów, o których możemy pogadać z dzieckiem, a właśnie tak zaszczepia się miłość do książek.

[Egzemplarz recenzencki]

Copyright © Asia Czytasia , Blogger