„Wojowniczka miłości” Glennon Doyle
Istnieje takie powiedzenie: „Co cię nie zabije, to cię wzmocni”. Czy w każdym przypadku. Zastanawia mnie, od czego to zależy, że niektóre osoby czerpią z przykrych doświadczeń i stają się silniejsze, a inne staczają się po nich jak po równi pochyłej. Glennon Doyle, autorka książki „Wojowniczka miłości” zalicza się do tej pierwszej grupy. Swoje przeżyła i tymi doświadczeniami chce się podzielić ze światem. Chce dać kobietom siłę potrzebną do zmiany sposobu myślenia. Myślenia o czym, zapytacie się. O sobie.
W tytule książki pada słowo „wojowniczka”. Z kim lub z czym walczy Glennon Doyle? Hmm... Jak to ująć? Autorka sprzeciwia się dążeniu do perfekcji. Nie tylko w wyglądzie. Również w realizacji tzw. życia idealnego. Sprzeciwia się oczekiwaniom, stereotypom które narzuca nam środowisko, otoczenie. Zadaje pytania: „Jak mogę rozwijać się i być wolna, a jednocześnie być kochana? Czy będę damą, czy będę w pełni człowiekiem? Czy mam ufać temu, co się we mnie pojawia i wciąż rosnąć, czy zagłuszyć to wszystko, aby się dopasować?”1 W innym miejscu zastanawia się: „Dlaczego tak wyglądam? Dlaczego jestem tak ubrana z włosami w kolorze, który nawet nie przypomina mojego własnego? Dlaczego zawsze muszę próbować być wyższa, bardziej blond, szczuplejsza i bardziej pijana?”2
I tu już mam pierwszy zgrzyt w z związku z tą książką. Gelnnon Doyle nie przekonała mnie, że walczy z czymś, z czym trzeba walczyć. Czy to nie jest trochę tak, ze walczymy z naturą? Człowiek jest istotą społeczną, więc normalnym jest, że chce dostosować się do grupy, że chcemy znaleźć partnera, że boi się samotności. Inną kwestią jest, kiedy w swoich poczynaniach tracimy zdrowy rozsądek. Kiedy robimy coś wbrew sobie. To jest złe. Ale samo dążenie do wymarzonego ideału jest oznaką siły.
Drugi zgrzyt ma z główną bohaterką. Glennon Doyle pisze o sobie jakby z boku. Do tego stopnia, że miałam wrażenie, iż czytam o osobie, która nie przeżywa swojego życia, ale jest jego biernym uczestnikiem. Jej wspomnienia przetykane są pewnymi refleksjami, co z tego kiedy dystans między „ja” a „działanie” jest ogromny.
Z zachowania bohaterki bije też pewien infantylizm. Na tyle mnie on drażni, że nie jestem w stanie jej zaufać. „(…) uczę się życia domowego, uważnie oglądając reklamy telewizyjne, w których występują żony.”3 pisze Glennon Doyle. Yyyy..., chyba nie ma się czym chwalić. Mi również daleko do perfekcyjnej pani domu, ale staram się sięgać po lepsze źródła. Chociaż ten fragment można by nawet uznać za zabawny. Był w jednym filmie bądź książce wątek kobiety, która pragnęła życia z katalogów i to pragnienie skrupulatnie realizowała. Nie pamiętam gdzie to widziała, ale pomysł został opracowany fantastycznie. Jeżeli komuś coś świta będę wdzięczna za tytuły.
Wracamy do „Wojowniczki miłości”. Wcześniejszy cytat był nawet słodki, ale teraz przyszedł czas na moją wisienkę na torcie, na tę krople, która przelewa czarę. „Przybieram na wadze dwadzieścia siedem kilogramów, bo dziecko uwielbia ciasteczka z kawałkami czekolady i lody z bakaliami, a dostarczanie mi ich każdego dnia jest dla mnie bardzo ważne.”4 Ten fragment może być interesujący w związku z problemami z odżywianiem, jakie dotknęły autorkę. Prezentuje on jej stan umysłu w danym momencie. Tylko pisanie o tym, na tak wielkim luzie budzi mój ogromny sprzeciw. Widzę przed sobą „słodką trzpiotkę” z pudełkiem lodów, która nagle postanawia zbawić świat i nie mam ochoty słuchać jej mądrości. A w duchu dziękuję, córce, że ona w życiu płodowym wolała obżerać się jabłkami.
Jeżeli chodzi o fabułę „Wojowniczki miłości” jest nawet ciekawa. Bohaterka jest kobietą, która walczy z samą sobą, która nie może odnaleźć się w życiu. Do tego historia małżeństwa zaliczającego wzloty i upadki. Bez traum, bez „freudowskich” analiz. Z jednej strony „zwyczajne życie”, ale z drugiej bardzo zdystansowane od życia. Filozofia, którą Glennon Doyle prezentuje w swojej książce, nie przemawia do mnie. Uważam, że w codzienności wystarczy nam zdrowy rozsądek, a nie rewolucja. Być może, gdyby autorka, i zarazem bohaterka, była bardziej zaangażowana w powieść, gdyby nie wydała mi się taka bierna poderwałaby moje cztery litery z fotela. Tymczasem, ja dalej siedzę sobie wygodnie.
1 Glennon Doyle, „Wojowniczka miłości. Wspomnienia”, przeł. Irmina Lubowiecka, wyd. Sensus, Gliwice 2022, s. 19.
2 Tamże, s. 52.
3 Tamże, s. 82.
4 Tamże, s. 86.
Dobrze wiedzieć. Raczej nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńDla mnie też raczej nie . Pozdrawiam Joasiu :-) .
OdpowiedzUsuńNie słyszałam wcześniej o tej książce. Dobrze wiedzieć, że nie jest porywająca :)
OdpowiedzUsuńNie będę poświęcała jej uwagi.
OdpowiedzUsuńuj... raczej po to nie sięgnę ;)
OdpowiedzUsuńTo jednak nie moje klimaty, ale czekam na kolejne Twoje recenzje, bo ciekawie piszesz o książkach i wypatrzyłam już u Ciebie niejeden interesujący mnie tytuł :)
OdpowiedzUsuńRaczej nie dla mnie, ale wiem komu mogę polecić. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, bo motyw ciekawy :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że książka nie spełnia oczekiwań :)
OdpowiedzUsuńJuż sam tytuł zniechęca mnie do sięgnięcia.
OdpowiedzUsuńTo i ja będę sobie siedziała wygodnie, czytając jednak coś innego niż ww. pozycja.
OdpowiedzUsuńNie.... to brzmi jak tanie romansidło;) A z tego co piszesz, też bym się irytowała. Zdecydowanie nie dla mnie:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy :)
oj nie dla mnie. Bohaterka by mnie wkurzała niesamowicie lol
OdpowiedzUsuńTym razem lektura nie dla mnie, za to recenzję przeczytałam z przyjemnością.
OdpowiedzUsuńMignęła mi ta książka wiele razy, ale dzięki Twojej recenzji wiem, że nie jest dla mnie.
OdpowiedzUsuńŻycie trzeba zaakceptować, potem być może pokochać (do tego sama dążę) całą sobą i z potrzeby serca! Walczę, nieraz jest pięknie, kiedy indziej bardzo ciężko, ale zawsze autentycznie. Z tego, co piszesz u autorki tego brak. A ona pisze tzw poradnik? Najwyżej imitację, wytrych. Już po recenzji wiem, że ta książka może być wręcz szkodliwa :(
OdpowiedzUsuńTa książka nie jest poradnikiem tylko wspomnieniami z życia autorki.
UsuńTematyka ciekawa, ale jak widać bez szału, więc nie jestem zainteresowana 😉
OdpowiedzUsuńGreat post ^^
OdpowiedzUsuńMi perfekcja nie grozi
OdpowiedzUsuńJa przeczytałam tą książkę w języku oryginalnym, po znalezieniu jej na ławeczce w parku. Z recenzji polskich czytelniczek wnioskuję że książka dużo straciła na tłumaczeniu - zamiast ciepłych, prostych słów o ważnych tematach (ego, dusza a ciało, docieranie do ludzi o różnych wartościach i stylach komunikacji) napisanych po angielsku, słyszę tylko o infantylnych rozważaniach i za dużej ilości myślenia versus działania.
OdpowiedzUsuńDla mnie ta książka nie była rewolucją, gdyż te przemyślenia też miałam wcześniej w życiu - ale miło było przeczytać jak ludzie różnymi drogami, wcześniej lub później, dochodzą do podobnych wniosków w życiu.
Samo myślenie o takich tematach doceniam - myślę że łatwo jest to określić jako brak zdrowego rozsądku albo próżna gadanina, jeżeli nie rozumie się że różne doświadczenia ludzi budują różną psychikę i wartości.
Polecam do przeczytania z otwartym umysłem i empatią.