"Niewidzialny" Bogusz Dawidowicz
Jest taka grupa czytelników, która – zanim zdecyduje się na zakup książki – lubi przeczytać jej fragment. Ważne jest, żeby takiego odbiorcę „zaczarować” od pierwszych słów. On nie będzie czekał, aż akcja się rozkręci. Jedną z książek, która zaintrygowała mnie, jak tylko zaczęłam ją czytać jest „Niewidzialny” Bogusza Dawidowicza. Pozwolę sobie zacytować jej pierwszy akapit: „Spoglądał na nią. Na jej piękne, martwe ciało. Wodził pełnym zachwytu wzrokiem po tym boskim dziele. Kreacji prawie idealnej. Prawie, bo już bez tej iskry, która by ją rozświetliła i stworzyła obraz godny perfekcji.”1 Po takim początku musiałam się dowiedzieć, co się wydarzyło w tej powieści.
Tomasza, głównego bohatera, możemy określić mianem dziwka. Otyły, samotny informatyk. Nie lubi oglądać telewizji za to woli dobrą książkę, albo komiks. Kontakty z ludźmi to dla niego przykra konieczność, ale – jak wielu z nas – szuka bratniej duszy. Ponieważ najpewniej czuje się w sieci, buszuje po portalach randkowych. W końcu ją znajduje – swoją „Czarną Perłę”. Co zrobi zakompleksiony nerd, żeby zdobyć miłość swojego życia? Czy lata, które go ukształtowały może oddzielić grubą kreską i zacząć wszystko od nowa, jako nowy, lepszy „ja”?
Powieść można podzielić na dwie części. Między nimi jest mocny punkt kulminacyjny, ale akurat nim będę się najmniej zajmować w tym tekście.
Część pierwsza, czyli poznanie bohaterów. Chciało by się napisać zaprzyjaźnianie z nimi, jednak chyba byłoby to nadużycie z mojej strony, bo za bardzo nie ma z kim. Oni nie rozstawiają szeroko ramion, aby przytulić czytelnika, ale też nie są odpychający. Nie mamy ich za co podziwiać, ani czego im zazdrościć. Kim oni są? To ten pryszczaty dziwak w rozlazłych dresach; ten pijaczek, który mieszka klatkę obok; ta wiecznie szukająca szczęścia koleżanka z pracy; ten znajomy, który nie zamierza dorosnąć i ujmuje sobie lat „wyrywając” młode panny. Mamy w otoczeniu takich ludzi, ale za bardzo nie pochylamy się nad nimi. Robi to natomiast Bogusz Dawidowicz. Próbuje ich zajść od strony psychologicznej. Zastanowić się, czy to jednostki normalne, a może zdegenerowane lub skrzywdzone.
Okej, poznajemy wszystkich. Tomasz realizuje swój plan i nadchodzi punkt kulminacyjny i trzeba wypić to piwo, którego się nawarzyło. Krótko mówiąc – w drugiej części – bohater książki będzie musiał zmierzyć się ze skutkami swoich czynów, swoich wyborów.
„Maciek miał kolczyk w lewym uchu, bransoletkę na prawym nadgarstku, gruby srebrny łańcuch na szyi i połyskliwą koszulkę zespołu z Premier League opinającą wydatny brzuszek.”2 Wygląd jednego z bohaterów przywołałam nie bez powodu. Bardzo fajnie oddaje on tło powieści. Tą taniość, jaką reprezentują postacie. Nie w kreacji literackiej, bo tutaj autor się spisał, ale w sposobie bycia.
Dynamizm w tej powieści to problematyczna sprawa. On praktycznie nie istnieje i jest to zarówno plusem jak i minusem. Pierwszej części ślimacze tempo służy. Śledzimy nieśpieszny rozwój wypadków i czujemy przyjemną ekscytację w oczekiwaniu na to do czego doprowadzą. Natomiast drugą część „Niewidzialnego” przydałoby się ożywić. Puścić rollercoaster wydarzeń. Gdyby nie zmieniające się procenty w rogu czytnika, czułabym się jakbym miała przed sobą jakąś niekończącą się historię. Autor tak się rozgadał, tak opisywał najdrobniejsze szczegóły, że właściwe nie wiedziałam do czego zmierza. Do tego pojawia się wątek polityczny, którego celowości za bardzo nie rozumiem.
Co do rozgadania się. Odniosłam wrażenie, że Bogusz Dawidowicz lubi się popisywać. Nie wierzycie mi. Oto dowody: „Poza tymi czterema kątami mieli też ogród działkowy na suburbiach.”3 Sprawdziłam w internetowym słowniku języka polskiego i takie słowo faktycznie istnieje, aczkolwiek – tak mi się wydaje – raczej nie używa się go. Zwykły człowiek powiedziałby po prostu „przedmieście”. Ja znałam je wyłącznie z języka angielskiego, a to i tak przez przypadek, bo pojawiło się w piosence, która mi się spodobała i sprawdziłam znaczenie.
Chcecie więcej. Okej, coś się znajdzie: (…) sympatyczny, silący się na fraternizację ton.”4 Tu już musiałam dowiedzieć się, co to słowo znaczy. Cóż, wystarczyło napisać „silący się na przyjazny ton” czy też „udający przyjazny ton”.
Podczas czytania „Niewidzialnego” towarzyszyły mi uczucia podobne, jak przy oglądaniu filmu „Joker” z 2019 roku. Główny bohater przerażał mnie i fascynował. Zastawiałam się skąd wzięło się jego szaleństwo, a przede wszystkim do czego ono doprowadzi. Czy zawładnie Tomaszem, a może znajdzie się ktoś, kto wyciągnie do niego pomocną dłoń. Nie wszystko w tej powieści mi się podobało, ale może ona godnie nosić miano thriller psychologiczny.
1 Bogusz Dawidowicz, „Niewidzialny”, wyd. e-bookowo, 2021, s. 4.
2 Tamże, s. 121.
3 Tamże, s. 125-126.
4 Tamże, s. 262.
Ciekawi mnie postać głównego bohatera - niemal się utożsamiam ;)
OdpowiedzUsuńI muszę podrzucić znajomemu, który uwielbia takie trudne słówka. Absolutnie nie jest to dla niego cecha pejoratywna utworu ;P
Pozdrawiam
https://subjektiv-buch.blogspot.com/
Ciekawa fabuła i pomysł, mimo wszystko mam lekko mieszane uczucia. Jak zwykle bardzo dobra recenzja.
OdpowiedzUsuńDzięki za opinię :-) Pozwoli Pani, że odniosę się do mojego „popisywania się” i „wyszukiwania trudnych słówek”. To naprawdę nie miało za zadanie zrobienia na kimś jakiegoś wielkiego wrażenia. I wynika z kilku powodów.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze ja na co dzień posługuję się podobnym językiem. Dla niektórych może wydać się może wydumany, ale osobiście nie widzę w nim jakieś przesadnej pretensjonalności. Co więcej, również moje najbliższe środowisko takimż się często posługuje. Dobór słownictwa po trosze wynika może z mojego zamiłowania do klasycznej literatury. Pewne jest natomiast to, że upraszczać go nie zamierzam ;-)Osobiście bardzo sobie cenię bogactwo naszego języka i zamierzam w dalszym ciągu z niego korzystać. Oczywiście to czy nie nadużywam tego bogactwa może podlegać indywidualnej interpretacji. Natomiast pewne wyszukane sformułowania nie będące częścią narracji, padające z ust tytułowego antybohatera, wynikały z jego narcystycznego przeświadczenia o swojej wyjątkowości. I poprzez dobór słownictwa chciał podkreślić swoją odrębność od plebsu – czyli w jego mniemaniu wszystkich poza nim. A dysponował tymże słownictwem w swoim arsenale, bo jednak należał do jednostek dosyć oczytanych. Wracając jednak do słownictwa będącego częścią narracji – w porównaniu do tego czym posługuje się Proust, Freud czy nasz rodzimy Dukaj – to raczej mocno prymitywny dialekt.
Po drugie – i poniekąd trzecie – taki, a nie inny dobór słownictwa wynika także z niechęci własnej do powtórzeń oraz wymagań korektorki/redaktorki, która kładła nacisk na ich eliminowanie. Co nie zmienia, oczywiście, faktu, że nie robiłem/pisałem niczego wbrew sobie. A gadułą owszem – czasem bywam ;-) Jeszcze raz dziękuję za recenzję i ciekawy punkt widzenia. Podoba mi się trop z Jokerem, choć zaznaczę, że Tomasz Kowalski powstał tak naprawdę wcześniej :-)
Co prawda nie wiem, czy sięgnę po tę książkę, ale recenzja bardzo ciekawie napisana :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie napisana recenzja :)
OdpowiedzUsuńMnie niestety, ten cytat odrzuca, natomiast okładka książki, lekko przeraża.
Chyba trochę za ciężkie klimaty dla mnie ;)
Pozdrawiam
Interesująca recenzja, zaintrygowało mnie Twoje porównanie do mojego ulubionego filmu "Joker", ale nie jestem do końca przekonana czy po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuńFakt - recenzja bardzo ciekawa. Jeszcze nie wiem Joasiu, czy sięgnę po tę książkę, ale będę mieć na uwadze. Pozdrawiam serdecznie :-) .
OdpowiedzUsuńZaintrygoeałaś mnie tą książką i chętnie ją przeczytam.
OdpowiedzUsuńPierwsze zdania z początku powieści faktycznie podkręcają ciekawość i budzą chęć poznania tejże historii. Dlatego w wolnej chwili postaram się mieć na uwadze ten tytuł, a na razie muszę skupić się na innych sprawach.
OdpowiedzUsuńChyba byłoby mi ciężko się wgryźć w tę fabułe.
OdpowiedzUsuńJa akurat obu tych słów używam nie chcąc się powtarzać. Tym bardziej że fraternizacja to nie do końca "przyjazność" to coś pomiędzy spoufalaniem się a hierarchią zawodową, z fraternizacją mamy do czynienia wtedy gdy możemy do szefa zwracać się po imieniu ale już "stary ciulu" powiedzieć do niego nie możemy.
OdpowiedzUsuńtak samo przedmieście i suburbium to prawie ale nie do końca to samo - odpowiednikiem suburbium jest miejsce pomiędzy slumsami, a dzielnicą willową, niezbyt bogate ale też nie skażone patologiami.
Dzięki za zrozumienie i doprecyzowanie znaczeń tych słów. Bo na tym zapomniałem się skupić w komentarzu odnoszącym się do recenzji – o tym, że istotny jest też kontekst i subtelne różnice znaczeniowe w słowach, które tylko pozornie mogą wyglądać jak synonimy jeden do jednego. Wszak semantyka to osobny dział językoznawstwa.
UsuńTo jest trochę, jak z przeklinaniem. Nie jest istotne, czy ty i ja przeklinamy, ale czy pasuje to do fabuły, bohaterów. Prywatnie rozmawiałam trochę z autorem książki i wskazał sytuację, w których użycie bardziej wyrafinowanego słownictwa byłoby uzasadnione. Pytanie tylko, czy czytelnicy też tak to zinterpretują.
OdpowiedzUsuńCo do znaczenia. Po raz kolejny musimy sobie odpowiedzieć, czy te subtelne różnice są istotne. Przyjrzymy się tej działce na suburbiach. Dla fabuły ważne jest, że rodzice bohatera ową działkę posiadają oraz ważna jest jej odległość. Poglądy, status majątkowy tej rodziny itp. zostało zaprezentowane w inny sposób. Wyje mi się, że użycie tak niepopularnego słowa może trochę wybijać czytelnika z rytmu. Ja trochę tak miałam. Czytałam i nagle zejście na ziemię "co to jest napisane?". Zmierzam do tego, że różnice w znaczeniu są, ale w tym konkretnym przypadku nic nie wnoszą, a mogą wpłynąć negatywnie na jakość czytania.