"Morze krwi" Monika Lech

Jak myślicie, czy dobro i brutalność mogą iść w parze? Andrea, bohaterka powieści otwierającej cykl „Droga smoka”, zajmuje się piękną rzeczą, pomaga innym kobietom. W pracy nie przebiera w środkach, a akcje na które wyrusza często są pełne przemocy. Splot wydarzeń prowadzi do wylewu tytułowego „Morza krwi”.

Akcja powieści dzieje się w niedalekiej przyszłości – lata 50. XXI wieku. Utrzymana jest w klimacie urban fantasy. To co niezwykłe przeplata się z dobrze znanymi krajobrazami. Monika Lech wprowadziła do świata rasę tzw. Zmiennych. Łączą oni cechy ludzi i zwierząt – coś jak wilkołaki, ale bardziej kontrolują swoją moc. Jednym z nich jest Alex, który mocno poturbowany zostaje wysłany do Krakowa – spokojnego miejsca, w którym ma zebrać siły. Tam trafia pod dach Andrei. Początkowo nic nie znacząca znajomość przeradza się we wzajemną fascynację, a i ich drogi zawodowe w pewnym momencie zaczynają się przecinać.

Zacznijmy od plusa tej książki, czyli bohaterów. Monika Lech fantastycznie ich przedstawiła. Narratorami są naprzemiennie Andrea i Alex i z kolejnymi rozdziałami coraz lepiej ich poznajemy. Autorka wykreowała bardzo barwne postacie, które zapadają w pamięć i mam tutaj na myśli zarówno duet głównych bohaterów, jak i postacie dalszoplanowe. W tym całym krwawym bajzlu wyłaniają się ciekawe charaktery i mogą urzec czytelnika swoją lojalnością, dającą taki ciepłekowaty efekt przyjaźni, świetnie kontrastujący z brutalnością, którą przesycone jest „Morze krwi”.

Kolejny punkt na mojej liście to akcja. Mam tu problem, bo jest i okej, i nie okej. Monika Lech napisała dynamiczną powieść, a przy tym bardzo wolną. Moje największe zastrzeżenie, to że późno pojawia się problem książki. Bohaterowie długo rozmawiają poznają się (a my ich), autorka wplata różne elementy świata, który wymyśliła. Dzieje się i jest to bardzo efektywnie wykorzystana przestrzeń książki, ale gdzieś tam w głowie czytelnika może zatrzepotać myśl: „o co właściwie chodzi?”.

Na koniec język jakim napisana została książka. Coś co mnie totalnie pokonało, wtrąciło z równowagi i doprowadziło do stanu: „co ja kurde czytam?”. Zawsze wydawało mi się, że nie mam problemu z wulgaryzmami, jednak Monika Lech właśnie dołączyła – obok Adriana Bednarka – do pisarzy, którzy udowodnili mi, że mam. I chyba wiem, dlaczego akurat w tych konkretnych przypadkach zostałam znokautowana. To nie jeden z bohaterów, który ma taki sposób wysławiania się, a narrator rzuca ciągle w czytelnika mięsem. W „Dziedzictwie zbrodni” był on trzecioosobowy i nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak prymitywnie prowadzi powieść, w przypadku „Morza krwi” zabieg jest w pewnym sensie usprawiedliwiony. Skoro narracja jest pierwszoosobowa, a postacie są wulgarne to trudno, nie ma innej opcji. Szczególnie Andrea może wprowadzić w konsternację. Kojarzy mi się trochę z Joanną Chyłką z powieści Remigiusza Mroza. To ma być taka silna, inteligentna, sarkastyczna babka i... znająca łacinę, tylko w nieco innym zakresie. Można usprawiedliwiać, że wynika to z jej przejść, zawodu itp. Sama mówi: „Ja mam swoje sposoby na uniki. Klnę, odwołuję się do przemocy, klnę.”1 Tylko nie zmienia to faktu, że dla mnie, jako odbiorcy, jest to ciężkie w czytaniu.
Za to kompletnie nie mogę zrozumieć wszechobecnych angielskich i francuskich wstawek. Skoro w domyśle bohaterowie rozmawiają po angielsku, a my czytamy to po polsku to dlaczego ich wypowiedzi nie są w całości polsku? Przykłady: postacie mają „bana” na zbliżanie się do domu (dlaczego nie „zakaz”) lub zaliczają „wardrobe malfunction” (dlaczego nie „wpadkę ubraniową”). O ilości tych wstawek świadczy, że przypisy zajmują ok. 10 procent publikacji – niestety przy ebooku widać to wyraźnie.

Mam dla was pewien smaczek. Cytat, który dołącza do mojej galerii głupich wypowiedzi. Dwoje ludzi smaży jajecznicę i nagle padają słowa: „Cebula is a bitch. Szczypie jak jasny chuj.”2 Mi siły na interpretację nie starczyło. Podreptałam do małżonka, aby dał mi siłę do dalszego czytania. Jemu cytat nawet się spodobał – może dlatego, że często wrabiam go w krojenie cebuli. Przyznał autorce rację, że owa czynność przyjemna nie jest i nawet udało jej się to poetycko ująć. Pojawia się tylko pytanie, dlaczego „jasny” i czy „ciemny” szczypałby bardziej np. jak ostra papryka.

Ja niestety nie dołączę do grona fanów tego cyklu. Szczerze mówiąc wszelkie jego walory przysłonił mi brutalny język, który odebrał mi radość z czytania. Poczułam się jak w rzeźni, a nie jest to najmilsze miejsce.

1 Monika Lech, „Morze krwi”, wyd. 4Generations, 2020, loc. 623-625.
2 Tamże, loc. 639-640.

„Książkę otrzymałem/otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl"

17 komentarzy:

  1. Pomysł na książkę mi się podoba i chętnie bym się z nią zapoznała. Zarówno wulgaryzmy jak i językowe wstawki mi nie przeszkadzają jeśli pasują do klimatu. O ile łacina się tu wybroni brutalnym klimatem to te angielskie i francuskie wstawki nie jestem pewna. Czytałam np. Man size tam taki zabieg świetnie pasował. Po prostu postać się tak wypowiadała, bo przyjechała z polski do ameryki. Nie wiem jak jest tu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Man Size można taki zabieg wybronić, chociaż dla mnie było za dużo angielskiego (ale to prywatne odczucie ;)

      Usuń
  2. Chyba sięgnę po tę książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Również nie przepadam za zbyt dużą ilością wulgaryzmów. Tym cytatem na końcu mnie rozbawiłaś 😅

    OdpowiedzUsuń
  4. Też - podobnie jak Ty - nie przepadam za wulgarnością w książkach. Ale nad tą książką jeszcze się zastanowię, teraz Joasiu stawiam na podręczniki i e - booki. Podobnie jak Padma - ze sławnego bloga "Miasto książek" - zastanawiam się nad ceną e - booków w naszym kraju. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zbyt przytłaczjąca ilość niepotrzebnych wulgaryzmów skutecznie mnie zniechęca...

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie wiem czy bym sie na nia skusila :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Skoro nie polecasz, to podziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie jestem do końca przekonana, choć lubię fantastykę. Wygląda na to, że teraz panuje jakaś moda na przekleństwa w książkach, a do tego redaktor chyba nie do końca zrobił, co powinien.

    OdpowiedzUsuń
  9. Te angielskie terminy faktycznie niezbyt pasują w takiej treści. Co prawda "ban" w polskim języku już się upowszechnił, ale w innym, bo internetowym kontekście. W przypadku "zbliżania się do domu" zdecydowanie lepszy byłby "zakaz". "Wardrobe malfunction" w ogóle zgrzyta. Epitet przy cebuli również, przy czym zastąpienie go polskim odpowiednikiem dałoby jeszcze mocniejszy efekt wg mnie, bo nasze przekleństwa brzmią w moich uszach dosadniej. A co do "jasnego...", podejrzewam, że to taki dobitniejszy krewniak "jasnej cholery". Kiedyś tak chyba dość często przeklinali ludzie pod nosem, lecz teraz takie słowa na nikim wrażenia zbytnio nie robią. Tak więc najwyraźniej "cholercia" ustąpiła w tym zdaniu miejsca czemu innemu ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Czasami genialni bohaterzy mogą uratować całą historię. :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Tytuł książki mnie trochę przeraża :) Chyba to nie mój klimat :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Cytat nie zachęcił mnie do lektury :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Niestety ja też bym się raczej nie zaprzyjaźniła z tym tytułem, nie wiem czy byłabym w stanie przeczytać książkę z takimi zwrotami. Dziękuję za recenzję :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Mówię pas, mam inne lektury do czytania :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Tematyka nie moja totalnie, w te wulgaryzmy też nie w moim typie.

    OdpowiedzUsuń
  16. Cytat rozłożył mnie na łopatki. Po książkę nie sięgnę.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Asia Czytasia , Blogger