„Rodzinny mindfulness. 26 nawyków, dzięki którym ty i twoje dziecko będziecie bardziej obecni i mniej zestresowani” Barrie Davenport, S.J. Scott
Mindfulness (pol. uważność) to trend, który ma pomóc człowiekowi żyć i cieszyć się chwilą, wyznaczyć priorytety i dać sobie czas na odpoczynek od wszechobecnego pędu. Barrie Davenport i S.J. Scott przygotowali poradnik wdrażający jego zasady do rodzicielstwa. Skierowany jest on do rodziców i opiekunów dzieci do 5 roku życia. Czy prezentowane rozwiązania będą ułatwieniem w macierzyńskim kieracie?
Powiem prosto z mostu. Takiego pitu, pitu dawno nie czytałam. Na tym mogłabym zakończyć swoją opinię, ale trochę po pastwię się nad tą książką. Zresztą wiem, ze bylibyście rozczarowani, gdybym nie rozwinęła swojej myśli.
Publikacja rozpoczyna się od tego co mamy rozumieć przez „uważność” i uważne rodzicielstwo, czym się to objawia i jakie przynosi korzyści. Zacytuję wam akapit, który ma być definicją. „Uważne rodzicielstwo polega na zachowaniu się w celowy, świadomy i uważny sposób zarówno w tych lepszych, jak i gorszych chwilach. To dawanie sobie przestrzeni i osiąganie umysłowego skupienia, dzięki któremu możesz działać proaktywnie, zamiast reagować bez zastanowienia na nagłą sytuację, a także odnajdywać w sobie życzliwość i wyrozumiałość podczas interakcji z dziećmi i ze współmałżonkiem.”1 Możecie nazwać mnie półgłówkiem, ale nic z tego nie rozumiem. Na szczęście później autorzy rozwijają temat, z czego mogłam – nie wiem czy dobrze – wywnioskować, że chodzi o naukę cieszenia się z tego co się ma (tak w bardzo telegraficznym skrócie). Uznałam, że to co napisano w tej części nie jest dla mnie szczególnie odkrywcze, ale co człowiek to opinia, więc czytam dalej.
Następnie odniesiono zasady „uważności” do opieki nad dziećmi na różnym etapie rozwoju: 0-1, 1-3, 3-5 lat. Dawno tak się nie uśmiałam, czytając poradnik. Miałam wrażenie, że autorzy przeczytali kilka książek i wynotowali to co im się spodobało, nie zastanawiając się, czy ma to sens. Już kiedy opowiadali o swoim rodzicielstwie coś mi nie grało. S.J. Scott napisał, ze ma dwoje dzieci. Jedno jest raczkującym maluchem, a drugie dopiero się narodziło. Potem wspomina coś o nocniku, myślę sobie „szybko, ale niektórzy próbują sadzać dzieci już przed roczkiem”, aż w końcu wspomina coś o „buncie dwulatka” i w tym momencie zdziczałam – dwulatek, który raczkuje (?!) - może po prostu lubi wędrować na kolanach.
Każdy z etapów poprzedzony jest krótkim opisem, jak rozwija się wtedy dziecko. I tu perełeczka: „W okresie między trzecim a piątym miesiącem rozwój dziecka następuje bardzo szybko. Może ono nauczyć się odwracać i siedzieć bez podparcia.”2 Kto widział siedzącego 3-, 4-, 5 miesięczniaka ręka w górę. Ja słyszałam o jednym półrocznym chłopcu, który nauczył się siadać, ale jest to raczej wyjątek. Pamiętam jak w wieku pięciu miesięcy byłam z dzieckiem w poradni i pediatra pytała się mnie o obracanie się. Córka potrafiła wtedy przewrócić się na brzuch, ale nie umiała wrócić – utkwiło mi to w głowie, bo strasznie ją to frustrowało. Lekarka orzekła, że to bardzo dobrze, że jej umiejętności są stosowne do wieku. Wracając do książki „Rodzinny mindfulness” - merytoryczne dno.
W wielu punktach miałam wrażenie, że autorzy sobie przeczą. Najpierw każą skupić się na chwili i nadmiernie nie rozmyślać o przeszłości, a w innym miejscu, każą ją analizować. Piszą o nauce odpuszczania, a w innym miejscu sugerują wprowadzenie rutyny wpisując w plan dnia godziny, kiedy weźmiecie dziecko na kolana – absurd! Trzy słowa o rutynie. Nie chcę powiedzieć, że jest ona zła, wręcz przeciwnie, daje poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa. Uwielbiam ją, jednak przy dziecku – szczególnie niemowlęciu – musiałam ją zarzucić. W moje życie wkradło się tyle zmiennych, że chęć realizacji planu dnia przyprawiała mnie o frustrację. Nie mówiąc już o tym, że dziecko (i dorosły też) powinno jeść, kiedy jest głodne, a przytulać się kiedy tego potrzebuje, nie bo ty rodzicu mu karzesz.
Jeszcze kilka słów o strategiach wychowawczych, które proponują autorzy. Jest tu kilka fajnych rozwiązań, jednak opisane są dość ogólnie. Myślę, że więcej przykładów, a nawet rozpisanie scenki rodzajowej pomogłoby czytelnikom zrozumieć o co chodzi.
Zaniepokoiło mnie jednak coś innego. Zawsze zapala mi się czerwona lampka, kiedy w stosunku do - szczególnie małych – dzieci padają słowa „dyscyplina” i „kara”. Z jednej strony autorzy piszą o aktywnym słuchaniu i empatii, a z drugiej proponują spisanie sztywnych zasad i metodę izolacji. „Złoszczenie się, kary fizyczne i obwinianie dziecka tylko wywołują w nim strach i ranią je.”3 czytamy w jednym miejscu i to jest akurat mądre stwierdzenie. Tylko, ze za kilka stron dobre wrażenie opada, kiedy zostaje zaproponowane, aby odesłać dziecko do swojego pokoju, czy też specjalnie wyznaczonego miejsca, aby przemyślało swoje zachowanie i się wyciszyło. Ta metoda została opisana w stosunku do dzieci w wieku 1-3. Czy takie dziecko rozumie swoje emocje? Czy siedzenie w kącie pozwoli mu zrozumieć, dlaczego nie może dostać rzeczy, której pragnie? Odpowiedzcie sobie sami. Autorzy łaskawie pozwalają uprzedzić dziecko, że jak będzie się źle zachowywać np. kopać siostrę, to pójdzie do kata i zachęcają do mówienia, ile będzie trwała kara – ludzie! Moja czterolatka nie ma pojęcia ile to jest minuta. Jak jej na czymś zależy to pokazuje 10 palców i pyta się, czy tyle minut będziemy to robić, bo wydaje się jej, że to ogromna ilość. Gdzie tu empatia? Gdzie tu wytłumaczenie, takich realnych konsekwencji złego zachowania np. siostrę rozboli noga, albo nie dostaniesz tego bo możesz się skaleczyć. Znam jedną parę, która stosuje taką metodę wobec swoich dzieci. Nauczyła je ona jednego. Odstoję swoje spokojnie i dam mamie buzi to będzie spokój.
Będę pomału kończyć, bo rozpisałam się aż za bardzo. Najchętniej to wcale nie opowiadałabym o tej książce, ponieważ wolałabym żeby przeszła bez echa, jednak zobowiązałam się i muszę dotrzymać słowa. Pomińmy konkretne metody. Może ktoś uważa, że kary są okej – jak chcecie możemy dyskutować, nie ma problemu. Ja nie pochwalę czegoś, co uważam za szkodliwe. „Rodzinny mindfulness” to poradnik napisany ładnymi słówkami, ale niekonsekwentny i chyba bardziej skupiony na uszczęśliwieniu rodzica niż dziecka, chociaż ja nie poczułam dawki empatii nawet w swoim kierunku. Pozory profesjonalizmu nie ukryją, że ta książka jest o niczym. Nie zastąpi obserwacji pociechy i kierowania się intuicją. Dla mnie jest to tylko wyciąganie kasy.
Jeszcze w jednej kwestii nie mogę się opanować. Publikacja jest opatrzona klauzulą, że wydawca i autorzy nie ponoszą winy i konsekwencji za stosowanie metod w niej zawartych. Takie wiecie, prawnicze bla, bla, bla... Prawna odpowiedzialność zostaje zdjęta. Pamiętajcie jednak Państwo, że jest coś takiego, jak budowanie wizerunku. A zaufanie czytelników, to większa sprzedaż.
1 Barrie Davenport, S.J. Scott, „Rodzinny mindfulness. 26 nawyków, dzięki którym ty i twoje dziecko będziecie bardziej obecni i mniej zestresowani”, tłum. Joanna Sugiero, wyd. Sensus, Gliwice 2021, s. 9.
2 Tamże, s. 53.
3 Tamże, s. 95.
Cóż , na studiach miałem mnóstwo psychologii rozwojowej i społecznej. Potem zetknąłem się z Uwaznoscia. Dobrze Joanno , że wzięłaś na warsztat tę książkę. Raczej ominę. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńLektura nie dla mnie, ale fajnie, że powstają podobne książki dla zainteresowanych :)
OdpowiedzUsuńOh so nice darling
OdpowiedzUsuńMój synek już dawno jest poza wiekiem przeznaczonym dla tej książki:) Z tego co widzę, nie warto mącić sobie w głowie tą publikacją:)
OdpowiedzUsuńSzkoda, bo temat ciekawy.
OdpowiedzUsuńChyba nic tak nie irytuje czytelnika, jak niekonsekwencja autora. Książka i tak nie dla mnie, więc tym bardziej się cieszę, że nie wpadnę na pomysł, aby po nią sięgnąć ;)
OdpowiedzUsuńJako psycholog chciałabym ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńFajna książeczka ale jeszcze nie dla mnie :)
OdpowiedzUsuńWarto uczyć uważności w każdym wieku. Dziś dzieci są rozkojarzone, krzykliwe, nie potrafią się skoncentrować na tym, co robią (no, chyba że komórka itp.). Uczymy swoje pociechy różnych umiejętności a nikt nie uczy uważności. To na pewno ciekawa książka dla każdego rodzica. Przynajmniej powinna być.
OdpowiedzUsuńKoncentracja, o której piszesz, to jeden z elementów "uważności" - jeżeli dobrze zrozumiałam jej ideę. Ale samą koncentrację również można ćwiczyć np. https://www.asiaczytasia.pl/2021/02/trening-superkoncentracji-dla-dzieci.html
UsuńKiedy zobaczyłam tytuł, od razu zapaliło mi się czerwone światło - bo uważam, że mindfulness to coś dla osób dorosłych, świadomych swoich emocji. Znakomicie wypunktowałaś wady tej książki, myślę, że Twoja recenzja jest merytorycznie bardziej wartościowa od ocenianej tu pozycji :)
OdpowiedzUsuńŻeby nabrało to wymiaru rodzinnego, opiekun musi zrozumieć emocje dziecka. Ta jakość "teraz" bez tego się nie poprawi. Jak nazwie się emocje dziecka i jego przyczyny dużo łatwiej nad nimi pracować. Tylko, że nie widzę tu wskazówek jak to zrobić, które chociażby znalazłam w książkach self-reg
UsuńNie dla mnie książka, myślę, że znajdą się osoby, którym się ona spodoba 😊
OdpowiedzUsuń