"Bozzetto. Klątwa" Hermann Alexander Beyeler, Gerd J. Schneeweis
Tajemnicze słowo bozzetto to po prostu szkic. Aczkolwiek w przypadku powieści „Bozzetto. Klątwa” chodzi o nie byle jaki szkic bo o projekt „Sądu Ostatecznego” do Kaplicy Sykstyńskiej. Jest to dzieło cenne i pożądane. W przeciągu wieków wielokrotnie zmieniało właściciela i żadnemu z nich nie przyniosło szczęścia. Czy – jak mówi w prologu Michał Anioł, który niemal postradał zmysły przy pracy nad freskiem – zostały w nim zamknięte dobre i złe duchy, które mają nad bozzettem władzę*?
Słowo, które już zawsze będzie mi się kojarzyło z tą publikacją to „kwerenda”. Hans Albert Bilgrin, mecenas sztuki, postanawia kupić bozzetto. Ma wobec niego wielkie plany, i aby je zrealizować potrzebuje pomocy. Zwraca się o nią do Maximiliana Prücknera, byłego adwokata, który kiedyś napisał powieść na temat szkicu. Panowie zaczynają gromadzić informacje. Głównie dotyczące poprzednich właścicieli dzieła, ale też jego historii i magicznych właściwości. Te ostatnie wręcz rozpalają wyobraźnie, ale również budzą niepokój. Racjonalnie myślącym dżentelmenom trudno uwierzyć w to, że bozzetto jest przeklęte, ale świadczy o tym coraz więcej dowodów.
O ile „Sąd Ostateczny” jest powszechnie znanym dziełem, to o klątwie bozzetto praktycznie nic się nie mówi. Przeszukując pobieżnie Internet, nie znalazłam nic, aczkolwiek w biogramach autorów, zamieszczonych na końcu książki, możemy przeczytać, że od lat są nim zafascynowani. Nie będę drążyć ile w książce prawdy, a ile fikcji – to jest jednak powieść rozrywkowa, a nie praca naukowa – faktem jest, że na jej stronach znajdziemy wiele odniesień do postaci i wydarzeń historycznych, a losy bozzetta śledzimy od jego powstania w XVI w. do czasów współczesnych. Czytelnicy, którzy zdecydują się sięgnąć po tę powieść muszą być przygotowani na długie dialogi – wieczorki przy dobrym winie, albo poranek przy mocnym espresso – gdzie postacie dyskutują o szkicu. Akcja staje w miejscu, a my zostajemy zmuszeni do prześledzenia zrobionej przez bohaterów kwerendy.
Autorzy zadbali również o watek sensacyjny, a nawet nadprzyrodzony. Aby nie było nudno, jak na wykładzie, Hans i Max muszą zmierzyć się z niebezpiecznymi przeciwnikami – potężnymi, mającymi dostęp do ogromnych pieniędzy i najnowocześniejszych technologii, a przy tym fanatycznymi w dążeniu do realizacji swoich celów. Przy ich pomocy pisarski duet nawiązuje do kolejnych teorii spiskowych. Tym razem związanych z nazistami i Adolfem Hitlerem.
Wypada jeszcze rozwinąć temat wątku nadprzyrodzonego. Oczywiście samo dzieło i klątwa z nim związana, to już niezły materiał do snucia niesamowitych historii i ogromnie szkoda, że ten potencjał nie został wykorzystany bardziej.
Autorzy zastosowali pewną zagrywkę, o której chciałabym wspomnieć. W pewnym momencie bohaterowie stają przed ścianą, w dziejach bozzetta zostają dziury, których nie da się nijak wypełnić. Jak rozwiązuje ten problem duet Beyeler i Schneeweis? Wprowadzają postać o nadprzyrodzonych umiejętnościach. I tak jak chciałabym więcej przejawów magii zamkniętej w szkicu, tak nie podoba mi się wspomniane rozwiązanie. Zapytacie dlaczego? Czytając tę powieść mamy fajny kontrast pomiędzy racjonalnością, a nierealnością. Hans i Max podchodzą do zadnia metodycznie i realizują je naukowymi metodami. Kontynuowanie ich pracy w oparciu o intuicje i wizje burzy osiągnięty przez pisarzy efekt. Mam poczucie, że poszli a łatwiznę, aby doprowadzić powieść do finału.
Jest to dość obszerna książka i mam wrażenie – pomimo że czytałam ją z przyjemnością – że w pewnych miejscach fabuła wymknęła się spod kontroli, a raczej nie wszystkie jej elementy zostały dobrze przemyślane. Chociażby na początku przy boku Hansa widzimy historyka sztuki, Aloisa Fuchsa. Ba, mamy wrażenie, że kupno bozzetta to ich wspólny cel. W pewnym momencie postać ta idzie w zapomnienie. Po co więc została wprowadzona? Dlaczego jego wiedza nie została przypisana osobie, która miała odegrać większą rolę w polowaniu na szkic „Sądu Ostatecznego”? To tylko część pytań, które mnie nurtują.
Sięgając po książkę „Bozzetto. Klątwa” oczekiwałam powieści w stylu Dana Browna – fabuła oparta na znanym dziele, w związku z którym rozkręca się jakaś afera. I chyba te skojarzenia są największą bolączką „Bozzetto. Klątwa”. W tej powieści jest dużo mniej sensacji, a więcej kwerendy, a granica pomiędzy jedną a drugą jest doskonale widoczna. Bohaterowie są stworzeni do myślenia, a nie do bitki. Zamiast strzelczanek czy brawurowych pościgów – coś tam się znajdzie, ale nie tyle ile w popularnej literaturze sensacyjnej - mamy dialogi o historii sztuki. Nie zaprzeczę, że powieść mogłaby być lepiej przemyślana, zaplanowana, ale w ogólnym rozrachunku oceniam ją pozytywnie. Może dlatego, że ja lubię czytać o historii sztuki. Co prawda, daleko mi do znawcy, aczkolwiek czuję się wyjątkowo mogąc obcować z wielkimi dziełami i nazwiskami. Do tego, w literaturze szukam książek spoza popularnego nurtu. Liczę w nich na oryginalność, którą tutaj znalazłam.
* Hermann Alexander Beyeler, Gerd J. Schneeweis, „Bozzetto. Klątwa”, tłum. Marian Leon Kalinowski, wyd. Arkady, Warszawa 2016, s. 21.
Tym razem nie jestem przekonana.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Czytałem podobną książkę, w podobnym klimacie - jakieś dwa lata temu. Nie wykluczam, że i po tę sięgnę. Pozdrawiam Joasiu :)
OdpowiedzUsuńNie jestem przekonana, czy odnalazła bym się w tej książce.
OdpowiedzUsuńRaczej nie w moim typie książka 😊
OdpowiedzUsuńBrzmi dosyć oryginalnie, ale nie wiem czy bym chciała przeczytać;) Mimo to bardzo obfita i super napisana recenzja:)
OdpowiedzUsuńNie jestem pewna, czy byłaby to dla mnie książka. Co prawda są w niej ciekawe dla mnie elementy, lecz zastanawiam się, czy w ogóle by mnie wciągnęła.
OdpowiedzUsuńGreat post! Thanks for sharing. x
OdpowiedzUsuńFabuła nietuzinkowa, spodobałyby mi się dialogi o historii sztuki. Również lubię takie klimaty.
OdpowiedzUsuń