"(...) jak mówił Hłasko, pisanie jest dla ludzi, którzy wyzbyli się wszelkiego wstydu" [wywiad z Danielem Wołyńcem autorem powieści "Man size"]
Daniel Wołyniec z wykształcenia jest scenarzystą, ale czytelnicy mojego bloga mieli okazję poznać go jako pisarza. Powieść Man size podejmuje tematy filmowe, ale z tzw. różowej branży, a jej bohaterem jest... Daniel Wołyniec. Postaramy się rozwiać wątpliwości i dowiedzieć m. in. ile prawdziwy i książkowy Daniel mają ze sobą wspólnego, skąd w ogóle wziął się pomysł pisania o branży porno i jak doszło do wydania Man size.
- Skąd
zainteresowanie pornografią jako tematem?
Jedną z rzeczy, która najbardziej fascynuje mnie we współczesnym świecie jest to w jaki sposób postęp technologiczny i pojawiające się w ostatnich latach tzw. nowe technologie wpływają na nasze życie, zmieniają przyzwyczajenia, lifestyle, to jak postrzegamy siebie i innych, jak chcemy żyć, czego pragniemy, oczekujemy i o czym marzymy. Pornografia, wraz z grami komputerowymi i mediami społecznościowymi wydaje się jednym z najbardziej charakterystycznych przykładów tych procesów. O ile jeszcze w czasach mojej nastoletniości porno było zaledwie pikantną ciekawostką, czymś, czym wymieniało się potajemnie z kumplami po szkole – oni ci dawali płytkę z filmem z tą, lub inną gwiazdką z lat 90., ty im podwędzoną zboczonemu wujkowi gazetkę, „Twój weekend” – a zatem czymś w gruncie rzeczy niegroźnym i mało szkodliwym, z czego szybko się wyrasta – o tyle dzisiaj jest to już właściwie nowa orientacja seksualna. W książce, jak Pani być może pamięta, nazwałem ją pornoseksualizmem. Na świecie żyje coraz więcej ludzi – nie tylko w Japonii, gdzie ten problem osiąga coraz bardziej niebotyczne rozmiary – dwudziesto-, trzydziestoletnich mężczyzn i kobiet, którzy nie tylko nigdy w życiu nie uprawiali seksu, ale nie mają nawet takiego zamiaru, ani takiej potrzeby. W ogóle ich to nie interesuje, są zupełnie aseksualni i odporni na powaby fizycznej interakcji z drugim ciałem. To nie są incele, którzy chcieliby, ale nie mogą, tylko ludzie, którzy mogą, ale nie chcą. Wszystkie ich potrzeby spełnia internetowa pornografia, lub gadżety z sex shopów, lub jedno i drugie – nie muszą chodzić na randki, nie muszą nawet „spotykać” ludzi w świecie wirtualnym – wszystko, czego potrzebują do cielesnego szczęścia znajduje się w serwisie Pornhub i serwisach mu pokrewnych. Biorąc pod uwagę zapowiadaną od paru lat nadchodzą erę sex robotów, wieszczę prokreacji ciężkie czasy i jeszcze cięższe demografii. Bardzo mnie ten temat frapuje, martwi i zastanawia. Między innym dlatego postanowiłem się mu przyjrzeć, próbując odpowiedzieć sobie na pytania: jak to jest – czy da się tak żyć – czy człowiek jest w stanie być szczęśliwy i spełniony, mając takie pożycie – pożycie z ekranem własnego komputera. A przede wszystkim – na czym to dokładnie polega i co ci to daje, w jaki konkretnie sposób realizuje twoje seksualne potrzeby. O tym jest moja książka.
- Jak
narodził się pomysł na napisanie książki o pornobiznesie?
Geneza Man size’u jest w sumie dość prozaiczna – kilka lat temu, wędrując po jednej z wrocławskich galerii handlowych, pomyślałem sobie, zupełnie nie wiem skąd i w wyniku jakiego ciągu myślowego, że zawód statysty w filmach porno musi być najbardziej niewdzięczną i syfiastą robotą świata. Z jednej strony jej prestiż sytuuje cię na podobnym, a nawet gorszym poziomie niż w przypadku regularnego aktora z takich produkcji, z drugiej nie towarzyszą jej pewne – że się tak wyrażę – profity, jakie towarzyszą pracy aktorów seksualnych... Czyli kompromitujesz się przed kamerą i nic z tego nie masz – a wręcz poprzez fakt, że nic nie masz, kompromitujesz się jeszcze bardziej. Pomyślałem, że to ciekawy temat i można coś z tym zrobić. Najpierw napisałem krótki monodram, ok. sześćdziesięciostronicowy, w którym usiłowałem przedstawić rzeczonego statystę jako emanację współczesnego człowieka, a porno jako metaforę współczesnej kultury – spuśćmy może zasłonę milczenia na tę próbę. Po jakimś czasie uznałem jednak, że trzeba podejść do tego tematu raz jeszcze i spróbować wycisnąć z niego coś ciekawszego. Wtedy zabrałem się za pisanie powieści.
- Dlaczego
tak kontrowersyjny i dla wielu trudny temat, jakim jest pornografia
został w książce potraktowany lekko, humorystycznie, a nawet z
pewną nonszalancją?
Zawsze uważałem, że tematy trudne i kontrowersyjne powinno się ujmować w sposób maksymalnie uczciwy i tak szczery, jak to tylko możliwe. Jednak aby to osiągnąć trzeba w pewien sposób zawiesić moralną ocenę opisywanych zjawisk. Pamiętam gdy po raz pierwszy obejrzałem film Trainspotting Danny’ego Boyle’a, a potem przeczytałem książkę Irvine'a Welsha, na podstawie której powstał – nie mogłem uwierzyć, że można opowiadać o narkomanii, przecież temacie jeszcze trudniejszym i bardziej poważnym niż pornografia, w sposób tak zlewowy, kpiarski i nonszalancki. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałem, że jest to najlepszy sposób, aby o tym opowiadać. Podobnie jest z filmem Chłopcy z ferajny Scorsesego – dziewięć na dziesięć historii poświęconych mafii i życiu gangsterów opowiada o tym jak straszne jest życie przestępcy, jaką męką jest każdy dzień jego egzystencji i jak niechybna śmierć nadciąga nad jego biedną, zbolałą, nieszczęśliwą głowę. Problem polega na tym, że gdyby to wyglądało w ten sposób, nikt nie zostawałby gangsterem! Scorsese poszedł w zupełnie inną stronę – pokazał, co jest fajnego w tym życiu, co ma ono do zaoferowania i dlaczego tak bardzo przyciąga i kusi. Nie po to, aby kogokolwiek do niego zachęcać, ani tym bardziej usprawiedliwiać przestępców z ich przestępczych poczynań, ale by ich zrozumieć – by wytłumaczyć widzowi, dlaczego główny bohater tego filmu w jednej z pierwszych kwestii dialogowych mówi rozbrajające: „od kiedy tylko pamiętam, zawsze chciałem być gangsterem”. Dokładnie taki cel przyświecał mi, gdy brałem się za pisanie Man size’u – chciałem pokazać, dlaczego pornografia tak bardzo na nas działa, czemu jest tak sexy, kusząca i przyjemna, czemu aż tak wielu mężczyzn, a i niemało kobiet tak bardzo i głęboko w nią wpada i wsiąka. Nie po to, aby do tego zachęcać, ani tym bardziej, aby to propagować, ale aby wyjaśnić jej działanie. Myślę, że tylko uczciwie pokazując zalety i profity danego narkotyku można myśleć o tym, aby się nań uodpornić.
- Istnieje
stereotyp, że Polacy są pruderyjny. Jak powieść Man
size
została przyjęta?
Myślę, że Polacy wcale nie są tak pruderyjni, jak się czasem sądzi, natomiast z jakiegoś powodu pragną za takich uchodzić. Recepcja mojej książki tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu. Wiele osób, zarówno spośród moich znajomych, jak i anonimowych czytelników, lub blogerów i recenzentów, z którymi miałem kontakt, rzeczywiście wyrażało pewien dystans, czy nawet mniejszą, lub większą dezaprobatę wobec takich treści, a jednocześnie – jak sama Pani wie po olbrzymiej liczbie wyświetleń pod recenzją książki na Pani blogu – ludzie klikają, komentują, udostępniają, lajkują. Lekka sprzeczność, prawda? Mam wrażenie, że ta tematyka intryguje wiele osób, ale też nieco ich przeraża, jakby obawiali się, że samo czytanie, lub myślenie o porno jest równoznaczne z korzystaniem z niego. Uspokajam – nie jest. Man size nie jest książką porno, ale o porno, więc nie ma się czego bać – nikt się od niej niczym nie zarazi. Muszę jednak przyznać, że dostałem również bardzo dużo niezwykle miłych i życzliwych głosów, z których wynika, że książka taka jak ta była i jest potrzebna. Zwłaszcza fragmenty z rozważaniami teoretycznymi, gdzie mamy próby zdefiniowania i wyjaśnienia niektórych zjawisk, czy pojęć, związanych z różową branżą – co do których prawie do ostatniej chwili zastanawiałem się, czy w ogóle umieszczać je w książce – one budzą zdecydowanie największe zainteresowanie. Reasumując – Polaków bardzo interesuje temat pornografii, ale nie chcą, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział. Sugeruję więc e-booki oraz tryb incognito.
- Czy
zdradzi Pan, ile w powieściowym Dannym jest Daniela?
Ujmijmy sprawę w ten sposób: powieściowy Danny nie przez przypadek nazywa się Danny… Istnieje w literaturoznawstwie pojęcie autofikcji – to taka autobiografia, tyle, że niekoniecznie prawdziwa – jej bohater jest tożsamy z autorem, ale wszystko inne może być czystym zmyśleniem. Uprawiali ją tacy pisarze jak choćby amerykański klasyk, Philip Roth, kanadyjska noblistka, Alice Munro, czy nasz polski grafoman, Jerzy Kosiński. Coś podobnego starałem się uzyskać w mojej książce – to co w niej opisuję oczywiście nie wydarzyło się naprawdę, ale mogłoby się wydarzyć. Moje założenie było proste: mam znowu 25 lat, właśnie skończyłem studia i jadę do Ameryki, aby ją podbić – co dzieje się dalej. Chodziło mi o uzyskanie maksymalnego autentyzmu opowiadanej historii, zatarcia granicy pomiędzy prawdą a fikcją, bo z dokładnie czymś takim mamy do czynienia w pornografii – oglądamy ją i sami łapiemy się na pytaniu, czy to, co widzimy jest prawdziwe, czy udawane, czy aktorzy naprawdę „to robią”, czy tylko to odgrywają. I to się chyba udało, bowiem od naprawdę wielu osób dostałem zapytania, czy ta historia aby nie wydarzyła się naprawdę. To najlepszy komplement, jaki autor może uzyskać – zwłaszcza, gdy historia jest tak absurdalna jak ta.
- Czy
nie bał się Pan obdarować
bohatera
własnym nazwiskiem? Cała historia jest fikcyjna, ale wrażenie, że
na prawdę się wydarzyła jest bardzo silne (co potwierdzają
między inny liczne zapytania od czytelników, o których Pan
wspomina), a Danny, delikatnie mówiąc, nie został przystawiony
jako człowiek sukcesu.
No cóż, jak mówił Hłasko, pisanie jest dla ludzi, którzy wyzbyli się wszelkiego wstydu. Ale przyznaję, że rzeczywiście początkowo nieco się tego obawiałem i rozważałem opcję wymiany personaliów na jakiegoś Jurka, Marka, lub Andrzeja. Dla świętego spokoju, dla uniknięcia niepotrzebnych stresów. Nawet napisałem dwa, czy trzy rozdziały z Andreyem zamiast Danny’m, żeby sprawdzić jak to brzmi w takiej wersji. No i nie brzmiało… Historia zbyt wiele na tym traciła, stawała się sztuczna, wydumana, jakoś tak absurdalnie groteskowa, by nie rzec, kreskówkowa. Jeśli ceną za to, aby uniknąć tego spadku jakości było podłożenie się i zrobienie z siebie ofiary losu, a nawet, jak to Pani ujęła, człowieka braku sukcesu – trudno, sztuka wymaga poświęceń. Może w jakiejś następnej książce opiszę jak podbijam wszechświat i staję się bożyszczem tłumów, również pozaziemskich, żeby się wyrównało. Co Pani na to?- Nie
wiem, czy czytelnicy by się na to nabrali.
(HAHA) Należałoby
porządnie popracować nad stopniową ewolucją wizerunku Danny'ego.
A propos, słyszałam,
że w planach jest kontynuacja. Czy będzie się dalej kręcić
wokół filmów porno, a może Danny rozwinie
skrzydła?
Kontynuacja książki jest już nawet gotowa – i to od dawna. Natomiast nie mogę w tej chwili powiedzieć, ani spróbować przewidzieć, kiedy ukaże się drukiem. Sprawy skomplikował nieco koronawirus, lockdown i kryzys na rynku wydawniczym, który wywrócił wszystko do góry nogami. Bądźmy jednak pozytywnej myśli. Dalsza historia nadal pozostaje w klimacie porno, ale Danny rzeczywiście rozwija skrzydła. Jeszcze bardziej wsiąka w branżę, gra w coraz większej ilości coraz ostrzejszych scen, z czasem zaczyna je pisać i reżyserować, odnosząc na tym polu spore sukcesy i zyskując jeszcze większą popularność. Ale i cena, jaką będzie musiał za to zapłacić będzie współmierna do nich... No i będzie cała masa kolejnych rozważań teoretycznych, zarówno na temat kanonu filmów XXX (okazuje się, że istnieje takowy!), jak i tego jak nowe technologie zmieniły i zmieniają branżę, czego możemy się pod tym kątem spodziewać w przyszłości, dalekiej i niedalekiej, czemu współczesne produkcje są tak brutalne, czego tak naprawdę mężczyźni oczekują od aktorek porno, no i wreszcie jak dokładnie wygląda seks na planie filmowym – z perspektywy aktora, z perspektywy aktorki – i czy w ogóle jakkolwiek.
- Poznaję
coraz więcej raczkujących
pisarzy
i większość nurtuje pytanie, czy w Polsce trudno jest wydać
książkę? Czy mógłby Pan opowiedzieć, jak doszło do wydania
Man
size?
Wydanie w Polsce książki nie należy niestety do zadań łatwych, ani przyjemnych – w pewnych sytuacjach ociera się to o mission impossible. Jeśli jesteś debiutantem, nie masz wyrobionego nazwiska, żadnych tzw. znajomości, często twoją jedyną szansą jest przysłowiowy łut szczęścia. Oczywiście zdarzają się chlubne wyjątki i widzimy co pewien czas naprawdę spektakularne debiuty młodych autorów, jednak to rzadkość. Rzeczywistość znacznie częściej wygląda tak, że wysyłasz swoją książkę do 10 najlepszych wydawnictw w kraju, z których większość ci nie odpowiada, 2, lub 3 piszą, że bardzo dziękują za zainteresowanie, ale nie. Następnie wysyłasz do kolejnych 20, tym razem już mniej prestiżowych, średniego szczebla, gdzie sytuacja się powtarza – z tą może różnicą, że tu nie odpowiada ci już nikt. Potem do 30 takich, o których nawet nie słyszałeś, wygrzebałeś je gdzieś z piętnastej strony wyszukiwarki Google, względnie na lokalnym straganie z tanią książką i tam dopiero ewentualnie zdarza się cud. Przy czym cud ten na ogół nazywa się self publishing, lub vanity publishing. W przypadku takich książek jak Man size jest o tyle trudniej, że do faktu, że jest to debiut kompletnego literackiego no name'a dochodzi jeszcze kontrowersyjna tematyka, ryzykowna forma i, jak mi napisano w jednym z maili, „niejasne grono czytelników, do których powieść ma być adresowana” (osobiście uważam, że jest ona adresowana do wszystkich!). Także mogę powiedzieć, że miałem nawet jeszcze ciężej niż normalnie – gorzej mają chyba tylko poeci, piszący heksametrem daktylicznym – książka była gotowa już na przełomie roku 2016/17, zatem sama Pani widzi, ile wody musiało upłynąć, żeby mogła trafić w ręce pierwszych czytelników. Owszem, po drodze dostałem kilka wstępnych ofert od paru wydawnictw, jednak za każdym razem proszono mnie o spore zmiany, złagodzenie pewnych opisów, wyrzucenie co bardziej pikantnych szczegółów, inne poprowadzenie wątków etc. Nie mogłem i nie chciałem się na to zgodzić, bowiem wtedy ta książka przestałaby być moja. Więc trzeba było czekać.
- Czy
był Pan w USA? Co podoba się Panu w tym kraju?
Niestety jak dotąd nie byłem w Stanach, więc mogę śmiało powiedzieć, że podobało mi się wszystko! A uprzedzając ewentualny zarzut, który ktoś mógłby wnieść, że jak można w ogóle pisać o kraju, w którym się nie było, odpowiem: Franz Kafka i Lars von Trier także nigdy w Ameryce nie byli, a jeden napisał o niej całkiem niezłą powieść (minus zakończenie), zaś drugi nakręcił dwa filmy, z których co najmniej jeden także był niczego sobie. Zawsze uważałem, że należy czerpać wzorce od najlepszych.
- Jakie
jest Pana wymarzone miejsce do życia.
Hm, no teraz to mi Pani, mówiąc po krakowsku, zabiła niezłego ćwieka… Muszę jednak dać odpowiedź godną literata i stwierdzić, że moje wymarzone miejsce do życia znajduje się gdzieś w sferze fikcji, fantazji, jakichś światów przedstawionych, czy to książkowych, czy filmowych. Myślę, że Mordor byłby ciekawym miejscem do życia, naturalnie po wygnaniu zeń Saurona. Zastanowiłbym się też nad światem przedstawionym Nowego wspaniałego świata Huxleya – wprawdzie jest to anty-utopia, ale sądzę, że miałbym pewien pomysł, jak się w niej odnaleźć i zorganizować.
- Co
Pan lubi czytać? Co może Pan polecić czytelnikom bloga?
Nie mam jednego typu książek, które lubię i maniakalnie pochłaniam, raczej staram się skakać i lawirować pomiędzy gatunkami i rodzajami, żeby każda następna lektura miała jak najmniej wspólnego z poprzednią. Na ogół zresztą czytam po osiem książek na raz, trzy powieści, dwa dramaty, jakieś eseje, książki naukowe, aforyzmy, dziwaczną poezję, z której nic nie rozumiem... Trwa to dość długo, ale przynajmniej jest ciekawie. A co do poleceń – generalnie zawsze zachęcam wszystkich do sięgania po literaturę ambitną, niestandardową oraz oczywiście klasykę. Jeśli ktoś kocha kryminały, warto spróbować Chandlera, Hammetta, lub Borisa Viana, a raczej Vernona Sullivana, bowiem pod takim pseudonimem pisał on swoje kryminały – a z nowszych rzeczy, Wada ukryta Pynchona, kryminał na kwasie. Jeśli ktoś pochłania horrory, gorąco polecam Lovecrafta, Poe’go, naszego Stefana Grabińskiego oraz bliższy nam czasowo, Dom z liści Danielewskiego, prawdopodobnie najambitniejszy, a dla mnie w ogóle najlepszy horror w historii tego gatunku. Natomiast jeśli ktoś preferuje powieści obyczajowe, lub melodramaty, warto spróbować z Dostojewskim, tzn. z tymi fragmentami jego książek, w których nie mierzy się on akurat z Panem Bogiem, lub nadciągającą rewolucją. A tak serio mówiąc – zachęcam wszystkich do literackich poszukiwań, eksperymentów, wynajdywania różnych perełek, znanych, lub nieznanych, dziwadeł i curiosów, a potem dzielenia się nimi z innymi. Skrywają się tam bowiem często rzeczy, o których nie śniło się naszym polonistom. Ani polonistkom.
Gratuluję bardzo ciekawego wywiadu. 😊
OdpowiedzUsuńŚwietny wywiad. Ja właśnie jestem w trakcie czytani tej książki :)
OdpowiedzUsuńJa również gratuluję świetnego wywiadu. Ale książka nie dla mnie. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńłał no gratuluję świetnego wywiadu !
OdpowiedzUsuńPan ciekawie odpowiada na pytania.
OdpowiedzUsuńCiekawy wywiad. Interesujące odpowiedzi.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Ciekawy wywiad. Interesujące odpowiedzi.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Nie znam tego pana, ani jego książek, bardzo fajny wywiad :)
OdpowiedzUsuńŚwietny artykuł, chociaż o samym autorze i jego książce zupełnie nie słyszałam ^^
OdpowiedzUsuńSuper wywiad :) Nie brakuje w nim także humoru :)
OdpowiedzUsuńGenialny wywiad :)
OdpowiedzUsuńCiekawy wywiad :)
OdpowiedzUsuńSuper wywiad, bardzo miło się czytało :-)
OdpowiedzUsuńCiekawa rozmowa;)
OdpowiedzUsuńPotwierdzam !!!!luz i właściwy dystans młodego erudyty. Meki tworcze, o common,to nie daniel vel Denny. Na przerwy w niespane noce może "lykniesz" Thomas Rydhal Eremita/kryminał,debiut i Vera- Anne Sward z wątkiem polskim. Serd. Pozdrawiam. Irena letza .
OdpowiedzUsuńbardzo interesujący wywiad, miło się go czytało.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko.
Ciekawy i bardzo dobrze przygotowany wywiad. :)
OdpowiedzUsuńJak moje poprzedniczki muszę przyznać, że wywiad bardzo ciekawy! Gratuluję!
OdpowiedzUsuńTrafne pytania :) i zyskałam wiele odpowiedzi na nurtujące mnie pytania:)
OdpowiedzUsuńhmmm - to może być ciekawe!
OdpowiedzUsuń