Handlarze kosmosem - Fredrik Pohl, Cyril M. Kornbluth
Przyznacie, że lubimy kupować. Ubrania, przekąski, rozrywka – myślę, że każdy znajdzie swój garnuszek, do którego wrzuca pieniądze. Konsumpcja ma się świetnie, a napędza ją reklama. Eksperci dwoją się i troją, aby uzmysłowić konsumentowi, że bez tej rzeczy nie może żyć.
Fabuła
Ziemia nie daje rady pomieścić i wyżywić ludzi. Bogactwa naturalne się kończą, atmosfera jest tak zanieczyszczona, że trzeba nosić specjalne filtry, a jedzenie to syntetyczna breja. Czas wybrać się na podbój kosmosu. Fowler Schocken, właściciel wielkiej agencji reklamowej, wpada na pomysł, żeby sprzedać Wenus. Jak przekonać społeczeństwo, że zamieszkanie w niesprzyjających warunkach, to ich największe marzenie? Tym ma się zająć Mitchell Courtenay. Projekt nie wydaje się trudny, ambitny redaktor ma głowę pełną pomysłów, jednak konkurencja nie śpi, a i organizacje proekologiczne nie zamierzają pozwolić na eksploatację kolejnej planety. Na redaktora są planowane kolejne zamachy. Reklama kolonizacji Wenus, która miała być dla Mitchella kolejnych stopniem w karierze, okazuje się wyjątkowo niebezpiecznym projektem.
- Cholernie dużo ludzi, tłumy. Te cholerne tłumy. Zgadzam się z tobą w każdym calu. Potrzebujemy Wenus, Mitch, potrzebujemy przestrzeni...
W Handlarzach kosmosem możemy wyróżnić dwa wątki, sci-fi i sensacyjny.
Pierwszy z nich oceniam jako bardzo, bardzo, BARDZO dobry. Powieść powstała w latach 50. XX wieku, a podczas czytania towarzyszy nam niepokojące uczucie, że jako społeczeństwo jesteśmy na drodze do realizacji wizji literackiej.
Konsumpcja – to słowo przewodzi w świecie stworzonym przez duet Pohl & Kornbluth. Ludzie ze wszystkich stron bombardowani są reklamami, cały czas są programowani, żeby kiedy piją napój marki X, przyszła im ochota na papierosa marki Y. Życie w dobrobycie ma swoje minusy. Środowisko jest wyeksploatowane do granic możliwości. Na wypicie prawdziwej kawy z mielonych ziaren mogą pozwolić sobie wyłącznie wybrańcy. Zwykli zjadacze chleba muszą zadowolić się wyrobami chemicznymi. W tym momencie przychodzi mi do głowy reportaż, bodajże o Meksyku, który zmaga się z otyłością, bo ludzie jedzą sztucznie i niezdrowo. Ba, podobno butelka Coli jest dużo tańsza niż wody! Biednych nie stać na bycie fit & healthy.
Najwyższą sztuką dla redaktora jest przekonanie ludzi, nie uświadamiając im faktu, że są przekonywani.
Świat Handlarzy kosmosem oglądamy z pozycji redaktora, czyli osoby uprzywilejowanej. Mitchell Courtenay jest artystą reklamy. Jest jednym z tych, którzy kreują rzeczywistość. Ma pieniądze i przywileje. Można powiedzieć, że trafiamy w samo centrum oszustwa. Tylko, że Mitchell wierzy w swoją pracę. Wierzy, że głupi tłum nie jest w stanie sam podjąć decyzji, a ekolodzy, którzy próbują coś zmienić to banda terrorystów. A Ziemia? A środowisko? Jakoś do tej pory sobie radzi, więc pewnie jeszcze trochę wytrzyma. Zresztą, jak będzie taka potrzeba to naukowcy coś wymyślą.
Wątek sensacyjny, natomiast, oceniam jako taki sobie. Wojtek Sadeńko, autor posłowia do polskiego wydania książki [wyd. Solaris, 2020] broni go. Wspomina o tym, że sci-fi powinno mieć również element rozrywkowy i ta sensacja go zapewnia. Tak, intrygi, niebezpieczeństwo, niewątpliwie pobudzają ciekawość i nadają powieści tempa. Pomagają też zajrzeć do miejsc, do których nasz bohater teoretycznie nie powinien trafić, ale został tam zagoniony niczym zwierzę na rzeź. Dzięki temu lepiej rozumiemy powieściowy świat i stanowiska ekologów oraz konsumentów. To co mi się nie podobało? Nie rozumiałam celowości wszystkich wydarzeń. Zbyt dużo pozostało w sferze niedopowiedzenia. Być może zawiniła tu amerykańskość powieści, czy specyficzny sposób pisania, a może zawiniłam ja i moje zbyt słabe skupienie.
Podsumowanie
Uwielbiam tą odnogę sci-fi, która prezentuje różne wizje przyszłości, która opowiada o zjawiskach i o tym do czego mogą doprowadzić. Są to książki, które łączą rozrywkę z ciekawymi przemyśleniami i prognozami. Potrafią zaszokować, potrząsnąć lepiej niż niejedna kampania społeczna.
W Handlarzach kosmosem na tapetę został wzięty konsumpcjonizm. Fredrik Pohl i Cyrill M. Kornbluth bardzo dosadnie go skrytykowali tworzą interesującą powieść, którą polecam wam przeczytać.
Tym razem odpuszczam. 😊
OdpowiedzUsuńNie do końca chyba dla mnie bo fanka sci-fi nie jestem ;p
OdpowiedzUsuńNie moje klimaty, ale dla znawców i wielbicieli sci-fi książka będzie zapewne super :-)
OdpowiedzUsuńTrochę ta książka kojarzy mi się z ,,Człowiekiem, który spadł z nieba" Waltera Travisa. Tylko z tą różnicą, że na ziemie dociera kosmita, ponieważ jego planeta została wyniszczona przez wojny, brakuje na niej wody, surowców mineralnych. Fajnie od strony psychologicznej został przedstawiony bohater.
OdpowiedzUsuńMyślę, że po ,,Handlarzy kosmosem" sięgnę z ciekawości.
Książki jak narkotyk
Książka powstała w latach 50, a jest zatrważająco... Aktualna. Przerażają mnie takie postfuturystyczne wizje. I wcale się nie zdziwię jeśli kiedyś ta się ziści... Nie jesteśmy wcale tak do niej daleko. Ciekawe, co autor powiedziałby dziś...
OdpowiedzUsuńCoś wprost dla mnie Joasiu. Tytuł zapisuję sobie :)
OdpowiedzUsuńDla wielbicieli tematu :)
OdpowiedzUsuńooo to bym czytała:D fajny klimacik:)
OdpowiedzUsuńInteresująca propozycja czytelnicza :)
OdpowiedzUsuńByleby tylko nie były to wydarzenia, które okażą się prorocze. Podoba mi się historia, może przeczytam.
OdpowiedzUsuńja bardzo cenię i co za tym idzie lubię sf - mogę tylko napisać, że z chęcią bym sięgnęła po tę książkę - problem przeludnienia... o ile faktycznie jest... bo ja raczej czuję, że to problem bogaczy... którzy mają w rękach 99% majątku świata - zawsze mnie interesował
OdpowiedzUsuńO-ooo to brzmi arcyciekawie! Bardzo lubię sf, a i poruszana tematyka zapowiada bardzo ciekawą i pouczającą lekturę, wymagającą chwili refleksji. :) Chętnie przeczytam, dzięki!
OdpowiedzUsuńFryderyk dał nazwisko i pomysł, całą resztę odwalił Cyryl i to czuć w sposobie prowadzenia narracji.
OdpowiedzUsuń