Biała róża, czarny las [Rozdział 3]
Rozdział 3
Tykanie zegara. Melodyjka kurantu. Zamrugał, otwierając oczy, po
czym stwierdził, że leży w kałuży obrzydliwego potu, przywiązany do kawałka
drewna. Pomiędzy uszami miał buzującą mgłę i kilka sekund zajęło mu
przypomnienie sobie, gdzie jest, a zwłaszcza, dlaczego. Cierpienie w nogach
promieniowało na wskroś tułowia.
Umiał znosić ból, ale wszystko ma swoje granice. Rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu ucieczki. Dogasające popioły żarzyły się czerwienią w oddalonym o parę metrów palenisku. Był sam. Pojmali go? Nie będzie mógł oczekiwać litości. Gdzie więc byli? Przez chmury jego świadomości przebiły się wspomnienia rodziny. Ojciec, matka, żona – teraz już była. Mgliste wspomnienie rozwodu też przez parę sekund było dla niego nowe. Potem w głowie pojawił mu się list, który do niego napisała, i znowu tam był, unosząc się nad pryczą podczas szkolenia podstawowego, widział sam siebie w trakcie czytania listu. Przelotne obrazy dawnego życia pojawiały się, a potem zapadały w otchłań. Próbował sobie przypomnieć coś z teraźniejszości, choćby miejsce, w którym się znajdował. Dotyk dłoni na jego ciele, poczucie bycia wleczonym – wszystko to powracało do niego raczej jako esencja niż konkretne wspomnienie, którego mógłby się uchwycić. Jakby był w stanie poczuć chwilę – może nawet zwęszyć jej zapach i dotknąć – ale wyobrażenie jej sobie przekraczało jego możliwości. Próbował wstać z drewnianej platformy, na której leżał, czymkolwiek była, ale jego wysiłki na nic się nie zdały, bo padł na nią z powrotem. Powieki zdawały się ważyć tysiąc ton. Czasu starczyło mu zaledwie na rozejrzenie się po pokoju, zanim opadły i raz jeszcze poddał się łasce snu.
Umiał znosić ból, ale wszystko ma swoje granice. Rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu ucieczki. Dogasające popioły żarzyły się czerwienią w oddalonym o parę metrów palenisku. Był sam. Pojmali go? Nie będzie mógł oczekiwać litości. Gdzie więc byli? Przez chmury jego świadomości przebiły się wspomnienia rodziny. Ojciec, matka, żona – teraz już była. Mgliste wspomnienie rozwodu też przez parę sekund było dla niego nowe. Potem w głowie pojawił mu się list, który do niego napisała, i znowu tam był, unosząc się nad pryczą podczas szkolenia podstawowego, widział sam siebie w trakcie czytania listu. Przelotne obrazy dawnego życia pojawiały się, a potem zapadały w otchłań. Próbował sobie przypomnieć coś z teraźniejszości, choćby miejsce, w którym się znajdował. Dotyk dłoni na jego ciele, poczucie bycia wleczonym – wszystko to powracało do niego raczej jako esencja niż konkretne wspomnienie, którego mógłby się uchwycić. Jakby był w stanie poczuć chwilę – może nawet zwęszyć jej zapach i dotknąć – ale wyobrażenie jej sobie przekraczało jego możliwości. Próbował wstać z drewnianej platformy, na której leżał, czymkolwiek była, ale jego wysiłki na nic się nie zdały, bo padł na nią z powrotem. Powieki zdawały się ważyć tysiąc ton. Czasu starczyło mu zaledwie na rozejrzenie się po pokoju, zanim opadły i raz jeszcze poddał się łasce snu.
*
Światło dnia zdążyło zgasnąć, zanim wczesnym wieczorem kobieta się
obudziła. Usiadła na łóżku. Zaburczało jej w pustym brzuchu. Mięśnie rąk,
ramion i pleców były sztywne jak żółwia skorupa. Wsunęła palce w bruzdy na
barkach, gdzie twarde mięśnie stykały się z kośćmi i ścięgnami, starając się
jak najskuteczniej przegnać ból masażem. Drzwi do salonu były uchylone na
kilkanaście centymetrów. Wyjrzała na leżącego tam bez czucia mężczyznę.
Siedziała cicho, nasłuchując dźwięków, których nie było. Jedyne, co się
poruszało, to wiatr w drzewach na dworze. Wygramoliła się z pościeli i stanęła
przy łóżku, prawie mimo woli. Podeszła do szafy i wślizgnęła się w prostą
szarą sukienkę. Zimna podłoga mroziła jej stopy, więc włożyła grube wełniane skarpety,
a potem kapcie.
Powoli wysunęła się z sypialni, obca we własnym domu. Najpierw
zobaczyła jego nogi, unieruchomione z obu stron wykonanymi przez nią łubkami.
Ranny się nie ruszał. Oczy miał wciąż zamknięte.
– Proszę pana – wyszeptała. – Nie śpi pan?
Nic.
Wzięła głęboki wdech, próbując uspokoić tętno. Pot zbierał się jej
na dłoniach. Krótkie, brązowe włosy mężczyzny były zlepione błotem i
wciąż mokre od śniegu. Nieogoloną twarz miał podrapaną i pokrytą brudem. Chyba
się nie poruszył. Sięgnęła, by sprawdzić puls. Jego serce biło spokojnie i równo.
Będzie żył. Poszła do kuchni, wróciła z kubkiem wody i nakapała mu nieco między
wargi. Znów zdawało się, że trochę przełknął, choć zaniósł się kaszlem i resztę
wypluł, parskając.
Uklękła obok, sięgnęła pod sanie, by odwiązać przytrzymującą go linę.
Pomyślała o jej przecięciu, ale się rozmyśliła. Może jej jeszcze potrzebować,
gdyby ranny okazał się nieskłonny do współpracy. Sznur spadł pod sanie, kobieta
odsunęła spadochron. Sięgnęła po mocujące spadochron paski na ramionach,
zsunęła je bez większego trudu. Pozostawał jednak problem, co zrobić ze
spadochronem. Ukrycie go stanowiłoby działalność wywrotową, przez którą
obywatel mógłby skończyć w więzieniu albo jeszcze gorzej. Przy spaleniu
powstałyby toksyczne opary. Na razie rzuciła spadochron na stertę opodal
tylnych drzwi.
Mężczyzna musiał leżeć w łóżku. Sanie, choć pozostawiły za sobą
błotnisty ślad, gdy przedtem wciągała je do domu, wciąż pozostawały najlepszą
metodą przemieszczania rannego. Kobieta uklękła i obróciła sanie, kierując je
ku zapasowemu pokojowi, gdzie w dzieciństwie razem z Fredim spędzali letnie
noce. Od lat stał on pusty. Mężczyzna leżał bez ruchu, gdy pchała sanie do
sypialni. Drzwi były już otwarte, łóżko posłane, a pokój nieskazitelnie czysty.
Próbowała sobie przypomnieć, kto tu ostatnio spał. Pewnie ona sama, a może
nawet Fredi. Przypominała sobie, jak ojciec zabierał tam Frediego, ale to było
wiele lat przed wojną – zanim jeszcze Fredi stał się dla ojca zbyt wielkim
ciężarem, by mógł samodzielnie się nim opiekować. Zanim ich porzuciła. Odsunęła
od siebie wspomnienia, tak jak ściera się brud z przedniej szyby
samochodu, i postarała się skupić na najpilniejszych problemach. Wróciła do
salonu po plecak nieznajomego. Czyste cywilne ubrania leżały zwinięte na dnie,
ale nie było niczego, w czym mógłby spać, a ona z pewnością nie zamierzała trzymać
go tu w bieliźnie. Niektóre ze starych ubrań ojca powinny na niego pasować. W
ciągu kilku minut znalazła starą piżamę i szlafrok w kolorze wina. Wróciła i
rzuciła piżamę na łóżko, ale szlafrok trzymała przez kilka sekund, czując pod
palcami gładkość materiału. Przeszłość była tu wszechobecna. Nie dało się od
niej uciec.
Mężczyzna był brudny i oblepiony. Przede wszystkim potrzebował
kąpieli, a z tym było łatwiej, póki pozostawał nieprzytomny. Sięgnęła w dół i
przesunęła palcami po prymitywnych łubkach, które wykonała, by trzymały jego
kości razem. Trzeba będzie je wymienić. Zabranie mężczyzny do szpitala czy
nawet lekarza nie wydawało się warte ryzyka. Nie mogła ufać nikomu.
A jemu? Słyszała już radiowe doniesienia o aliantach, ale była
wystarczająco rozgarnięta, by nie ufać nazistowskim wyobrażeniom Amerykanów
jako prostackich mieszańców, a Brytyjczyków jako zdradzieckich łajdaków. Z
drugiej strony, nigdy wcześniej nie spotkała alianckiego żołnierza. Z biegiem
lat niezliczone kroniki filmowe i artykuły utrwaliły jej w głowie nazistowską
wizję aliantów. Nie mogła zlekceważyć wszystkiego, co dotąd widziała i słyszała,
nawet przy całej swej nieufności wobec władzy i kontrolowanych przez nią
mediów. Widziała, co alianci zrobili Niemcom. Bezlitośnie bombardowali miasta
pełne ludzi. Trudno było widzieć w nich zbawców, niezależnie, jak bardzo tego
pragnęła.
Wargi mu drgały, oczy pod zamkniętymi powiekami pełzały jak ślimaki.
Kobieta cofnęła się przerażona, spodziewając się, że zaraz je otworzy. Nawet
się dotąd nie zastanowiła, co ma powiedzieć albo zrobić, gdy ranny się obudzi.
Na szczęście jego twarz wróciła do poprzedniego stanu katatonii, a więc dylemat
można było odłożyć na później.
Franka weszła do kuchni. Dom był zimny. Herr Graf, czy kim on tam
był, mógł poczekać, aż rozpali ogień. Wygarnęła z popielnika nieco popiołu, odsunęła
zwęglone polana pogrzebaczem, który był w tym domu, zanim jeszcze ona się
urodziła. Zapaliła zapałkę, a kuchnię oświetlił odblask płomienia. Rozpalanie
ognia zawsze sprawiało jej wielką przyjemność, więc cofnęła się, patrząc, jak
polana zajmują się od podłożonej pod nimi podpałki. Zadowolona, poszła do
kredensu. Niewiele tam było jedzenia, najwyżej parę starych puszek zupy.
Prowiant, który przywiozła, już się skończył. Drogi do miasta będą odcięte
przez kilka dni – jej samochód na nic się nie przyda. Podeszła do apteczki,
gdzie znalazła starą buteleczkę aspiryny, zawierającą dziewięć tabletek. Tyle
wystarczy, żeby utrzymać rannego przez jakieś dwanaście godzin.
Potrzebowała więcej lekarstw, i to mocniejszych, zwłaszcza jeśli miała znów
nastawiać mu nogi. Butelka zagrzechotała jak zabawka dla niemowląt, gdy Franka
chowała ją do kieszeni.
Od starego stołu na środku pokoju zabrała jedno z drewnianych
krzeseł. Nada się. Podniosła je nad głowę i z hukiem rąbnęła o podłogę. Nic się
nie stało – krzesło pozostało całe. Pokręciła głową, śmiejąc się pod nosem. Poszła
do zlewu, znalazła młotek i kilka śrubokrętów różnej wielkości. Po kilku
minutach dysponowała solidnymi kawałkami drewna, których będzie potrzebować, by
nastawić mężczyźnie nogi, zanim uda się jej załatwić tę sprawę w sposób
bardziej trwały.
Udała się do sypialni. Mężczyzna się nie poruszył. Miewała już do
czynienia z gorszymi złamaniami, ale w szpitalu. Jak mają mu się zrosnąć kości
bez gipsu? Martwiła ją nawet nie tyle kwestia samodzielnego zdobycia i przygotowania
opatrunku, co podejrzenia, jakie zakup gipsu mógłby na nią ściągnąć. Jeśli
zachowa ostrożność, może zyska niewielką szansę kupienia go bez narażania się,
będzie też potrzebować jedzenia i morfiny. Pozostawało pytanie, w jaki sposób
dostanie się do miasta, ale na razie odepchnęła je od siebie.
Odwiązała liny przytrzymujące łubki z gałązek i
odłożyła te ostatnie na bok jako opał. Dla mężczyzny, przytomnego czy nie, następny
etap miał być ciężki. Należało zdjąć te brudne spodnie i buty. Franka zaczęła
rozplątywać sznurówki, co jakiś czas spoglądając w górę, na jego twarz,
świadoma każdego grymasu, o jaki go przyprawiała. Rozwiązała sznurowadła i
łagodnie nacisnęła but, próbując go ściągnąć. Kość nogi mężczyzny poruszyła
się, krzyknął. Dziwnie było patrzeć na jego reakcje. To jakby zakwiliła marionetka
zrzucona na podłogę. Franka przerwała, czekając, aż ranny się obudzi, ale do
tego nie doszło. But w końcu się zsunął, przesunęła dłońmi w górę, by wymacać
kość. Doszło do przemieszczenia, ale niewielkiego, więc nastawiła ją z
powrotem, wyrównując. Prawy but mężczyzny z głuchym stukiem upadł na
przykrytą cienkim dywanem podłogę. Wzięła głęboki wdech, szykując się do nastawiania
drugiej nogi. Nie chciała przecinać sznurówek: w takich czasach buty stanowiły majątek
nie do pogardzenia. Tym razem zzucie buta zajęło jakieś pięć minut.
Doświadczenie, które Franka zdobyła przy pierwszej nodze, sprawiło, że tym razem
poszło łatwiej. Skarpetki zsuwały się cal po calu, odsłaniając posiniaczone i
spuchnięte stopy. Nożyczki przyniesione z salonu szybko załatwiły sprawę ze
spodniami mężczyzny i wkrótce leżał on już tylko w bieliźnie, nadal na saniach.
Kawałki krzesła okazały się przyzwoitymi łubkami i nastawione
nogi rannego dobrze się trzymały. W następnej kolejności ściągnęła
z niego kurtkę Luftwaffe i rzuciła w kąt pokoju. Równie łatwo udało się zdjąć
koszulę, a potem mężczyzna był gotów do położenia na łóżku. Franka obeszła go i
zsunęła z sań. Na szczęście łóżko było niskie, umieściła na nim tułów mężczyzny.
Wciągnęła rannego na czystą pościel, świadoma, że ciągle jest pokryty brudem.
Ale leżał jednak na łóżku. Zrobiła krok w tył z poczuciem chwilowego triumfu, zachwycając
się widokiem nieznajomego na jej starym łóżku w górskim letnim domku ojca.
To dobrze, że w kąpieli będzie nieprzytomny. Kąpała już wcześniej
ludzi, ale jeszcze nigdy śpiącego nieznajomego, i to poza szpitalem. Liczył się
czas. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, było jego przebudzenie akurat w chwili,
kiedy będzie go szorować. Nic nie mogło być bardziej niestosowne.
– Czas do kąpieli, kochanie – uśmiechnęła się. – Jak ci minął
dzień? Nie uwierzysz, co mi się przydarzyło, kiedy wracałam ze szpitala.
Starała się nie mówić na tyle głośno, żeby go obudzić. Żaden żart
nie byłby wart czegoś takiego. Postawiła przy łóżku cebrzyk podgrzanej wody i
wzięła do ręki myjkę. Zaschnięta ziemia zmieniała się w błoto, gdy Franka spryskiwała
twarz rannego wodą. Wycierała go silnymi dłońmi.
– Znalazłam mężczyznę – tak, mężczyznę – leżącego w śniegu. I
to jeszcze w mundurze Luftwaffe! – Od
wielu dni z nikim nie rozmawiała. Dobrze było mówić na głos, nawet do
nieprzytomnego nieznajomego. – Nie, kochanie, mówię całkiem poważnie. Wiesz, że
porządnej niemieckiej żonie nie przystoi robić sobie żartów z męża. Zwłaszcza
gdy w trakcie naszej rozmowy dzielni żołnierze na froncie rosyjskim ryzykują
życiem dla przyszłości wielkiej Rzeszy.
Położyła dłoń na jego czystej już twarzy.
– A może chcesz posłuchać radia? Cóż, obowiązkiem dobrej żony
jest spełniać wszelkie twoje zachcianki.
Przeszła do salonu i włączyła radio na baterie. Eter niemieckich
radiostacji zanieczyszczał zwykły zgiełk wiadomości i propagandy. Radioodbiorniki
były wydawane przez władze i odbierały wyłącznie stacje zatwierdzone przez
rząd. Większość ludzi umiała jednak przerobić je w taki sposób, by słuchać zagranicznych
audycji, więc Franka mogła nastroić radio na szwajcarską emisję nowego
przeboju Tommy'ego Dorseya z zespołem. Chatę wypełnił bigbandowy swing. Dzięki
muzyce, wciąż z myjką w dłoni, Franka znalazła chwilę wytchnienia. Gdzieś tam
ludzie wciąż tworzyli taką muzykę, nadal słuchali, tańczyli i żyli. Nagle znów
poczuła, że ma coś wspólnego ze światem, na który zdążyła już machnąć
ręką.
W ciszy dokończyła mycie rannego i pozwoliła muzyce, by przez nią
płynęła.
– Czysto – powiedziała. Na szafce nocnej położyła aspirynę i
szklankę wody. Otuliła mężczyznę kołdrą, a przy jego stopach ułożyła termofory.
Kim był? Skąd tu się wziął? Jak, do diaska, miała zachować jego obecność w tajemnicy
przez jakieś sześć tygodni niezbędnych, by zrosły mu się kości? Jak na nią
zareaguje po przebudzeniu?
Stała w
przejściu, wpatrując się w niego przez kilka minut, a muzyka wciąż unosiła się
w powietrzu, nim Franka poddała się skurczom głodu dźgającym jej żołądek.
– Jutro – powiedziała na głos. – Jutro się dowiem, coś ty za
jeden.
Wyjęła klucz z
drzwi i zamknęła za sobą.
Głód wziął górę nad potrzebą kąpieli, poszła więc do kredensu po
puszkę zupy. Wspaniale byłoby mieć trochę chleba, ale zjadła już cały, razem z
serem przyniesionym poprzedniego wieczoru. Miał to być jej ostatni posiłek.
Usiadła przy stole, wpatrując się w przestrzeń, gdy zupa grzała się na
kuchence, i układała w głowie listę wszystkiego, co będzie potrzebne, by
pozwolić jej i człowiekowi w sypialni przeżyć zimę. Jakoś musiała się dostać do
Fryburga, żeby zdobyć żywność, gazę, gips, aspirynę i morfinę. Oznaczało to około
piętnaście kilometrów w jedną stronę. W zwykłych okolicznościach po
prostu by pojechała, ale pogoda udaremniła najprostsze wyjście. Franka wstała i
poszła do szafki w pobliżu tylnych drzwi. Jej stare narty biegowe leżały
nietknięte z tyłu, za starymi płaszczami zimowymi i różnymi innymi rupieciami,
nagromadzonymi przez lata. Minęło ponad dziesięć lat, od kiedy ostatnio na nich
jeździła. Była wtedy jeszcze nastolatką, jej matka wciąż żyła i przyjeżdżały tu
każdej zimy. Sięgnęła i poczuła w dłoniach ciężar nart. Chyba nie miała innego
wyjścia. Wzięła narty pod pachę i wróciła do kuchni. Zupa była gotowa, więc
Franka nalała jej do miski i pochłonęła w kilka sekund. Jedzenie chyba tylko
pobudziło jej głód. Przygotowała następną puszkę, obiecując sobie, że we
Fryburgu kupi nową.
Druga porcja zupy załatwiła
sprawę, ale pozostawało jeszcze przepocone paskudztwo lepiące się do ciała.
Myśl o podgrzaniu na piecyku całej wody, której będzie potrzebować, wydawała
się prawie ponad siły, ale sama woń, którą Franka musiała roztaczać, stanowiła
dla niej wystarczającą motywację. Postawiła więc na piecyku czajnik i dwa duże rondle
wody, po czym usiadła, obserwując, jak zaczynają wrzeć. Świadomość obecności w
domu nieznajomego, choć unieruchomionego i nieprzytomnego mężczyzny towarzyszyła
jej, gdy zamykała drzwi, by się przebrać. Weszła w szlafroku do łazienki,
zamykając za sobą drzwi. Światło świecy nadawało pomieszczeniu rozluźniającą atmosferę,
ale brak wody już niekoniecznie. Wspaniała kąpiel, o której marzyła Franka,
sprowadzała się do siedzenia w wannie i szorowania się.
Gdy wyszła, ociekając wodą po kąpieli, uderzył w nią chłód chaty.
Chwyciła ręcznik i wycierała się najenergiczniej, jak mogła, rozgrzewając się
za pomocą tarcia. Gdy była już sucha i w szlafroku, podeszła do lustra. Nie
patrzyła na siebie od wielu dni. Jej blond włosy do ramion przywierały zmierzwione
do karku. Błękitne oczy miała przekrwione i silnie podkrążone. Przeczesała
włosy, krzywiąc się z bólu przy rozczesywaniu splątanych kosmyków.
Pomyślała o panu Berkelu i wspomniała jego syna, czarującego Hitlerjunge,
w którym się zadurzyła, należąc do Związku Dziewcząt Niemieckich, żeńskiego
odpowiednika Hitlerjugend. Każdy, kogo znała, wstąpił do tych organizacji.
Stało się to obrzędem przejścia. Niezapisanie się byłoby równoznaczne z
napiętnowaniem chłopca czy dziewczyny jako słabeusza, parweniusza albo symulanta.
Może nawet pariasa.
Ogarnęła ją fala paranoi. Skąd miała wiedzieć, że Berkel ich nie
widział? Może ich zobaczył i już zdążył donieść na Gestapo? Wydawało się to
nieprawdopodobne, ale kiedy nikomu nie można było ufać, nie było miejsca na
błędy.
*
Noc zapadła. Franka zapaliła świece w kuchni i łazience, a także
lampę naftową w salonie. Mężczyzna ciągle spał, kiedy do niego zajrzała.
Wróciła do sypialni i choć jej ciało pragnęło snu, to nie mogła sobie na
niego pozwolić. Jeszcze nie teraz. Znów się ubrała. Gestapo mogło przyjść w
każdej chwili. Ranny był narażony. Ukrycie go w szafie tylko o parę sekund
przedłużyłoby czas potrzebny na jego znalezienie, a obrażenia miał zbyt
poważne, by go schować gdzieś na zewnątrz, na mrozie. Z przebiegającymi przez
głowę koszmarnymi scenariuszami – z których każdy był realistyczny – Franka
wróciła do sypialni, gdzie leżał nieznajomy. Nie byli bezpieczni, nawet tutaj,
szczególnie, jeśli miała udać się do miasta. Mundur Luftwaffe wciąż leżał skotłowany
w kącie, gdzie go rzuciła. Jeżeli przypadkowo nieznajomy faktycznie należał
do Luftwaffe, mogła mu go oddać. Jeśli, co znacznie bardziej prawdopodobne, był
Brytyjczykiem albo Amerykaninem, to mundur doprowadzi jedynie do rozstrzelania
go jako szpiega. Trzeba było go schować, ale gdzie?
Tupnęła nogą i usłyszała głuchy, drewniany stuk desek podłogowych.
Zabrała z kuchni skrzynkę z narzędziami, poszła do sypialni, w której spał
ranny, po czym podciągnęła cienki chodnik, odsłaniając drewniane deski. Gdyby je
wyrwała, mogłaby stworzyć skuteczną kryjówkę. Najpierw jednak musiała przesunąć
łóżko. Podeszła do niego z boku i przesunęła, wraz ze wciąż śpiącym mężczyzną,
na drugi koniec pokoju.
Wbiła pazur młotka w szczelinę przy
końcu jednej z długich desek, po czym pociągnęła go ku sobie, podważając deskę
ku górze. Po kilku minutach zmagań uparta deska puściła. Dłońmi w rękawicach
Franka oderwała ją do końca i oparła o ścianę, odsłaniając półmetrową przestrzeń
pod podłogą. Panował tam brud i dojmujące zimno, ale po odrobinie sprzątania i
podłożeniu kilku koców kryjówka mogłaby spełnić swoje zadanie. Zabrała się do
pracy z sąsiednią deską, zastanawiając się, ile z nich będzie musiała wyrwać,
by zmieścić rannego. Im mniej, tym lepiej – wszystko musiało wyglądać jak
najnaturalniej.
Kaszlnięcie od strony łóżka wyrwało ją ze skupienia, młotek wypadł
jej z dłoni prosto do wykonanej dziury. Wstała, a oczy mężczyzny nagle się
otwarły. Usiadł na łóżku z twarzą wykrzywioną w potwornym grymasie.
Zamknął oczy, znów je otworzył, po czym odwrócił się w stronę, gdzie stała
Franka w pełnym osłupienia milczeniu. Ból i oszołomienie przyćmiewały
mu wzrok.
– Kim pani jest? Dlaczego mnie tu
pani trzyma? – zapytał w idealnej niemczyźnie.
Dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe za udostępnienie fragmentu.
Premiera 8.05.2019. Zainteresowani mogą nabyć książkę TUTAJ w przedsprzedaży.
Coraz bardziej mnie ta książka ciekawi. 😊
OdpowiedzUsuńwciąga niesamowicie :)
OdpowiedzUsuńCiekawy fragment :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Pola
www.czytamytu.blogspot.com
Tytuł już zapisałam :)
OdpowiedzUsuńMoże być ciekawe, choć to chyba nie mój gatunek :)
OdpowiedzUsuńCiekawe post :)
OdpowiedzUsuńhttps://milentry-blog.blogspot.com
TO może być dobre. Ciekawa jestem tej pozycji. :)
OdpowiedzUsuńWrzucisz całą książkę? :D
OdpowiedzUsuńTo juz ostatni rozdział. Więcej nie mam
Usuń