Biała róża, czarny las [Rozdział 1]
Rozdział 1
Schwarzwald, południowo-zachodnie Niemcy, grudzień 1943 r.
To chyba było odpowiednie miejsce, by umrzeć. Znała tu kiedyś
każde pole i drzewo, każdą dolinę, tu skały nosiły imiona, tu miejsca spotkań
opisywano w tajemnych językach, których dorośli nie rozumieli. Wartkie górskie
strumienie lśniły tu w letnim słońcu jak wypolerowana stal. Tutaj czuła się
bezpiecznie. Ale teraz nawet to miejsce wydawało się zatrute, zrujnowane, a
całe jego piękno i czystość – zaduszone na śmierć.
Śnieg pokrywał ziemię grubą kołdrą, nie ustępując w żadnym
kierunku, jak okiem sięgnąć. Kobieta zamknęła oczy, robiąc parę sekund przerwy.
Nawiedzone wycie wiatru, szelest w gałęziach drzew uginających się pod ciężarem
śniegu, jej przyspieszony oddech, bicie serca. W górze widniało nocne niebo.
Ruszyła dalej, jej kroki znów zachrzęściły. Gdzie było najlepsze miejsce, żeby
to zrobić? Kto by ją odnalazł? Myśl o tym, że kilkoro dzieci, bawiąc się w
śniegu, natrafi na jej ciało, była nie do zniesienia. Może lepiej było
zawrócić, odpuścić choć na jeden dzień? Łza pojawiła się w kąciku jej oka i spłynęła
po odrętwiałej skórze twarzy. Kobieta szła dalej.
Padający śnieg zaczął gęstnieć, więc poprawiła szalik, zakrywając
twarz. Może żywioły ją zabiorą. To byłby najlepszy koniec – powrót do
natury, którą tak bardzo kochała. Dlaczego w ogóle nadal szła? Co miałaby jej
dać taka wędrówka przez śniegi? Na pewno przyszedł już czas, żeby po prostu z
tym skończyć, położyć kres cierpieniu. Sięgnęła do kieszeni i poczuła przez
rękawiczkę dotyk gładkiego metalu – stary rewolwer ojca.
Nie, jeszcze nie. Wciąż szła przed siebie. Nigdy już nie zobaczy
chaty. Nie zobaczy już zresztą niczego i nikogo. Nie dowie się, jakim wynikiem
zakończy się wojna, nie będzie świadkiem upadku narodowych socjalistów, nie
zobaczy, jak tamten szaleniec odpowiada przed sądem za swoje zbrodnie.
Pomyślała o Hansie, jego pięknym obliczu, szczerym spojrzeniu i niewyobrażalnej
odwadze w sercu. Nie miała nawet okazji ostatni raz go przytulić, wyznać, że to
za jego sprawą uwierzyła, że na tym groteskowym świecie może jeszcze istnieć
miłość. Ucięli mu głowę, wrzucili do trumny razem z ciałem i pochowali
obok siostry i najlepszego przyjaciela.
Śnieg ciągle sypał, ale ona nie ustawała. Z lewej strony mijając
leśne drzewa, wspinała się na szczyt wzgórza. Jej oczy już przywykły do
ciemności i coś w oddali zwróciło jej uwagę – kopczyk w śniegu, oddalony o
niecałe dwieście metrów. Ciało, jak sterta pomiętych szmat na nieskazitelnej
bieli. Nie prowadziły do niego żadne ślady. Nie ruszało się, ale wciąż
przypięty spadochron powiewał na wietrze, liżąc śnieg jak spragnione
zwierzę. Kobieta rozejrzała się instynktownie, choć od wielu dni nie widziała
żywej duszy. Ostrożnie podeszła bliżej, a zakorzeniona w niej paranoja kazała
jej traktować każdy cień, każdy powiew jako śmiertelne zagrożenie. Ale nie było
tam nic i nikogo.
Śnieg zbierał się na nieruchomym ciele mężczyzny, którego sporej
części prawie nie było już widać spod warstwy bieli. Oczy miał zamknięte.
Odgarnęła mu śnieg z twarzy i sprawdziła puls. Przez skórę szyi dało się poczuć
bicie serca. Oddech buchał spomiędzy warg białymi jak lód kłębami, ale
oczy nieznajomego pozostawały zamknięte. Kobieta się cofnęła, rozpaczliwie
wyglądając jakiejś pomocy. Była całkiem sama. Najbliższy dom należał do niej –
była to chata odziedziczona po ojcu – ale dzieliły ją od niego prawie trzy
kilometry. Do najbliższej wsi pozostawało co najmniej osiem. W takich warunkach
to odległość nie do przejścia, nawet gdyby mężczyzna był przytomny. Odgarnąwszy
śnieg z jego piersi, odsłoniła mundur Luftwaffe z dystynkcjami kapitana. Jasne,
że to był jeden z nich – tych potworów, które zniszczyły kraj i odebrały jej
wszystko, co kochała. Kto by się dowiedział, gdyby pozwoliła mu tu umrzeć? Tak
zwyczajnie by go tu zostawiła. Wkrótce oboje będą martwi i nikt się nic nigdy
nie dowie. Po prostu jeszcze dwa ciała w
śniegu dołączą do całego nawału. Z mozołem cofnęła się o kilka kroków. Jej nogi
przestały się poruszać, a zanim jeszcze sobie uświadomiła, że już podjęła decyzję,
znów nachylała się nad nieznajomym.
Poklepała go po policzku i zawołała. Podciągnęła mu powieki, ale
jedyną reakcją było ciche stęknięcie. Kapitan Luftwaffe opierał się o
plecak, głowa zwisała mu odrzucona w tył, ręce były rozrzucone na boki. Był
wysoki, co najmniej metr osiemdziesiąt, a ważyć mógł prawie dwa razy tyle co
ona sama. Szpon niepokoju wbił się w nią, gdy pomyślała o niemożliwości
zaniesienia go do chaty. Nie dało się. Mimo wszystko usiłowała go unieść, ale
ledwo zdołała pokonać parę cali, nogi odmówiły jej posłuszeństwa i poślizgnęła
się, upuszczając mężczyznę z powrotem na śnieg. Jego plecak musiał ważyć co
najmniej dwadzieścia kilo, a spadochron – jeszcze z pięć. Ten ostatni mógł na
razie zostać, ale plecaka trzeba było się pozbyć. Po kilku sekundach prób i
błędów odpięła paski i wyciągnęła plecak spod mężczyzny, przez co jego ciało z
głuchym hukiem opadło na śnieg.
Odstawiła plecak na bok i spojrzała na niebo. Śnieg przybierał na
sile. Nie zostało im wiele czasu. Znowu sprawdziła puls mężczyzny. Wciąż był
silny, ale na jak długo? Impuls kazał jej wsunąć dłoń do kieszeni jego kurtki.
Wyjęła dokumenty. Nazywał się Werner Graf, pochodził z Berlina, a w portfelu
miał zdjęcie kobiety, pewnie żony, pozującej z dwiema uśmiechniętymi córeczkami
w wieku na oko trzech i pięciu lat. Sam miał lat dwadzieścia dziewięć – był
więc od niej trzy lata starszy. Z płuc kobiety buchnął głęboki oddech, gdy
wstała, by przyjrzeć się Wernerowi Grafowi. Nauczyła się pomagać ludziom, na
tym polegała jej praca. Tym właśnie kiedyś była – i znowu mogła zostać, choćby
tylko na kilka godzin. Z powrotem schowała dokumenty do kieszeni Grafa, zanim
znów go obeszła. Wsunęła mu ręce pod pachy i dźwignęła, ze wszystkich sił
wytężając każdy mięsień. Od pasa w górę ranny się poruszył, ale nogi utknęły mu
w śniegu i wydał z siebie głośny skowyt bólu, kiedy wyrwały się na wolność.
Oczy wciąż miał zamknięte. Położyła go na plecach i obeszła, by zbadać
nogi. Spodnie miał podarte i Franka aż się wzdrygnęła, wyczuwając pod skórą
nacisk połamanych kości. Obie nogi były złamane poniżej kolana. Być może kości
strzałkowe, a na pewno piszczele. Po prawidłowym nastawieniu z czasem się
zrosną, ale na razie nie będzie mógł chodzić.
Być może lepiej by było pozwolić mu spokojnie odejść we
śnie, umrzeć tu we śniegu. Podeszła do plecaka i otworzyła. W środku było kilka
zmian odzieży i kolejne dokumenty, które odłożyła na bok. Na dnie znalazła
zapałki, prowiant, wodę, śpiwór i dwa pistolety. Zastanawiała się, z jakiej
racji pilot Luftwaffe miałby dźwigać takie rzeczy. Pistolety? Może miał skakać
na tyłach nieprzyjaciela we Włoszech, ale to było setki kilometrów stąd. Czasu
było niewiele. Marnowanie go na pytania mogłoby kosztować Wernera Grafa życie.
Pomyślała o jego żonie i córkach, nieświadomych zbrodni, jakie być może
popełnił w imieniu Rzeszy.
Sama nie miała przy sobie wiele – tylko nabity rewolwer. Nie
spodziewała się, że tej nocy będzie potrzebować czegokolwiek więcej.
Powróciły wspomnienia śnieżnych zim młodości, czasu spędzanego na
tym właśnie polu. Linia drzew, którą mijała, była oddalona tylko o kilkaset
metrów, a dla Wernera Grafa odległość ta mogła oznaczać różnicę pomiędzy życiem
a śmiercią. Gdyby tam wylądował, nigdy by go nie odnalazła – nawet zakładając,
że przeżyłby takie lądowanie. Wyjęła z plecaka śpiwór, otworzyła i przykryła
rannego, zanim nachyliła się ku jego twarzy.
– Mam nadzieję, że warto cię ratować – wyszeptała.
– Robię to dla twojej żony i dzieci.
Pole, na którym się znajdowali, leżało na płaskowyżu, linia drzew
prowadziła w dół stoku do doliny. Iglaki przykrywał śnieg, naniesiony do głębokości
trzech metrów lub więcej. Dotarcie do drzew zajęło jej minutę albo dwie.
Przykucnęła i zaczęła kopać w śniegu. Pył był miękki, więc robiła szybkie
postępy. Nikt nie nadchodził. Śnieżna jama będzie ich jedyną szansą na
przetrwanie nocy. Myśli o skończeniu ze sobą mogły poczekać, dopóki nie
uratowała życia jemu.
Poszła rzucić okiem na mężczyznę. Nadal żył. W głębi jej duszy
zamigotało nikłe światełko, jak odległa świeca w ciemnej grocie. Wróciła
do otworu, nie zastanawiając się, w jaki sposób sprowadzi tam rannego. Skupiała
się tylko na kopaniu, jedna garść za drugą. Po dwudziestu minutach śnieżna jama
była już wystarczająco duża. Franka spuściła się w dół, własnym ciałem
wyrównując śnieg. Dłońmi ukształtowała półkę, a przyniesionym z zewnątrz długim
patykiem wydłubała w sklepieniu otwór wentylacyjny.
Wróciła tam, gdzie leżał Werner, zabrała plecak i śpiwór, zaniosła
je do śnieżnego schronienia. Było dość długie, żeby mężczyzna mógł tam leżeć,
przestrzeni wystarczająco wiele, by usiąść. Wystarczy. Poszła z powrotem do
rannego. Musiało być już po północy. Względne bezpieczeństwo poranka wydawało
się odległe o całe lata. Nie było sposobu, żeby przemieścić mężczyznę dalej niż
jama, dopóki nie minie śnieżyca. Podniosła nylonową czaszę spadochronu, wciąż przytwierdzoną
do pasków na ramionach rannego, i pociągnęła. Na jego twarz wypełzł odrażający
grymas bólu, gdy jego ciało ślizgało się po śniegu. Kobieta znów chwyciła
spadochron, ciągnąc najmocniej, jak umiała. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa,
ale przeciągnęła go jeszcze o dwa metry. Dało się. Zaiskrzyła w niej
nadzieja, rozlewając po umęczonym ciele strumienie adrenaliny. Znów pociągnęła,
i jeszcze raz. Zajęło jej to dwadzieścia minut. Pod grubym szalem i płaszczem
była mokra od potu, ale zdołali dotrzeć do skraju jamy. Wtedy nawiedziło ją coś
w rodzaju poczucia triumfu, pierwszy raz od czasu tak długiego, że zdawał się
całym życiem. Może od czasu pierwszych ulotek Białej Róży, kiedy ogarnęła ich
wszystkich ekscytacja płynąca ze stanięcia po właściwej stronie, gdy po raz
pierwszy od pokolenia wizja lepszej przyszłości dla narodu niemieckiego
zdawała się prawie realna.
Werner Graf wciąż był nieprzytomny. Nic nie mogło go obudzić. Nie
tej nocy. Cel – sprawić, by znów otworzył oczy – pchał kobietę naprzód. Nie
liczyło się już, kim on był, a tylko, że był człowiekiem, jeszcze żywym.
Odpoczęła parę sekund, po czym po zbudowanej przez siebie pochylni zepchnęła
go do jamy. Znowu zajęczał. Gdy pchała go w dół, kości jego nóg wydały
obrzydliwy trzask.
Śnieg nadal sypał z ciemnego nieba, wiatr wył jak wygłodniały wilk.
Jama rozświetliła się, gdy kobieta roznieciła zapałkę, wyjętą z plecaka
rannego. Wcześniej niezbyt dokładnie mu się przyglądała. Był wtedy tylko
sponiewieranym ciałem, nie zaś mężczyzną. Przystojny, nieogolony, z krótkimi
brązowymi włosami. Zgasiła zapałkę i sięgnęła, by owinąć rannego śpiworem.
Położyła się obok, słyszała dźwięk jego płytkich oddechów, a w piersi głuche
dudnienie serca. Potrzebowali nawzajem ciepła swoich ciał, by przetrwać noc.
Otoczyła nieznajomego ramieniem. Nie dotykała w ten sposób żadnego mężczyzny od
śmierci Hansa przed dziesięcioma miesiącami. Wyczerpanie wzięło nad nią górę i
zapadła w głęboki sen.
Krzyk nią wstrząsnął, wyrwał ze schronienia dawanego przez sen.
Dopiero po kilku sekundach zdała sobie sprawę, gdzie jest i co się dzieje. Mrok
jamy tłumił jej zmysły, aż spojrzała w górę, ku otworowi nad głową rannego.
Teraz widać było światło księżyca. Głowa mężczyzny przewróciła się na bok.
Ciało wciąż miał ciepłe. Coś mu się śniło. Kobieta usadowiła się znów obok
niego, wykorzystując jego ramię jako poduszkę. Oczy właśnie jej się zamykały,
gdy mężczyzna znów wrzasnął:
– Nie, proszę, nie! Proszę, przestań!
Krew zastygła jej w żyłach. Mężczyzna bez wątpienia krzyczał po
angielsku.
Dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe za udostępnienie fragmentu.
Premiera 8.05.2019. Zainteresowani mogą nabyć książkę TUTAJ w przedsprzedaży.
Zapowiada się intrygująco :)
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa kontynuacji. 😊
OdpowiedzUsuńBardzo intrygujący fragment :) jestem ciekawa dalszego ciągu :)
OdpowiedzUsuńCiekawie się zapowiada ☺
OdpowiedzUsuńJa nie wiem skąd ostatnio ten wysyp książek osadzonych w czasach wojennych, których tak nie lubię :/
OdpowiedzUsuńNawet nie chodzi o lubienie (tak ogólnie) ale za jakis czas to się po prostu przeje ;/
UsuńZapowiada się bardzo cieakwie :-)
OdpowiedzUsuńZaintrygował mnie przeczytany fragment, ale nie przepadam za książkami o okresie wojennym. Wiem, że powinny być, że to historia, itp ....
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Alina
Zapowiada się nawet ciekawie. Podoba mi się początek :)
OdpowiedzUsuńJuż sam tytuł mnie zaintrygował :)
OdpowiedzUsuńklimat zacny :)
OdpowiedzUsuńIntrygująco! Ciekawy klimat!
OdpowiedzUsuń