"Dobry ojciec" Diane Chamberlain

"Dobry ojciec" Diane Chamberlain

Travis został ojcem jako nastolatek. Jego niedoszły teść, postanowił odciąć córkę od dziecka, żeby – jak sam stwierdził - nie niszczyć jej życia, a chłopak postanawia sam je wychować. Cztery lata, przy wsparciu swojej matki, udaje mu się łączyć pracę i opiekę nad córką. Ale los nie jest dla nich łaskawy. Tracą wszystko. Jedyną perspektywą, aby utrzymać córkę, jest droga niezgodna z prawem. Propozycja nie do odrzucenia, czy równia pochyła?

W poprzednim akapicie bardzo pobieżnie opisałam fabułę powieści „Dobry ojciec”. Diane Chamberlain wychodzi od trudnej sytuacji Travisa i jego córki, ale nie zapomina o ich matce, Robin, która – i ironio losu – żyje w dobrobycie. Co za bezczelna osoba, mógłby ktoś wykrzyknąć. Jednak autorka rysuje obraz od zawsze mocno kontrolowanej dziewczyny, za którą decydowano w imię jej dobra.

I to właśnie Robin jest w moim odczuciu najciekawszą postacią z tej powieści.. Dziewczyna, która z powodu wady serca zawsze żyła pod kloszem, a próby jej ochrony niemal pozbawiły ją życia. Robin spod opiekuńczych skrzydeł ojca, trafia do kontrolujących ją ramion narzeczonego. Do rodziny mogącej wiele zaoferować, ale też bardzo dbającej o pozory. I to właśnie obcując z nimi Robin przejrzy na oczy. Zmieni się i rozkwitnie.

Travis natomiast jest dla mnie wielkim paradoksem. Postać, która w imię odpowiedzialności zachowuje się ekstremalnie nieracjonalnie. Chociażby to, że upiera się na szukaniu pracy w jednej branży, która swoją drogą, była dla niego przykrą koniecznością, a nie spełnieniem marzeń. Prowadząc Travisa na drogę przestępstwa, autorka nie wyczerpuje innych opcji, a jak przyznaje w finale takowe były.

„Dobry ojciec” to wyjątkowo efekciarska powieść. Właściwie mamy tu 3 dzieci, dzięki którym Chamberlain sprawia, że się wzruszamy. Numer jeden to córka Robin i Travisa, ale jeszcze dwójka makuchów odgrywa wyjątkowo emocjonalne role i to niewątpliwie porusza czytelnika i jest przyczyną sukcesu tej powieści. Nie zaprzeczę też, że jest to książka przesycona miłością, co również urzeka. Do tego wątek sensacyjny, który dodaje wszystkiemu dramaturgii. Co tu dużo mówić Chamberlain niewątpliwie ma opanowane wszystkie sztuczki potrzebne do wyczarowania poruszającej powieści obyczajowej. A czy życiowej? Pozostawiam to do waszej oceny.

"Niedźwiedzia przysługa" Nika Jaworowska-Duchlińska

"Niedźwiedzia przysługa" Nika Jaworowska-Duchlińska

Znacie takie określenie „niedźwiedzia przysługa”? A jak wyjaśnilibyście komuś, co ono znaczy? Nika Jaworowska-Duchlińska posłużyła się opowieścią. Opowieścią o niedźwiedziu, który chała dobrze, a wyszło... No sami sprawdźcie, jak wyszło.

Niedźwiedź z bajki kumpluje się, z zającami. Podsłuchuje ich rozmowę i stwierdza, że postępują lekkomyślnie. Chce ich nastraszyć i przekazuje nieprawdziwą informację. Skutki przerastają jego oczekiwania. Przekazywana z ust do ust plotka ewoluuje. Każdy dodaje do niej nowe szczegóły, aż groza ogarnia las. Jak to odkręcić?

Miś obrał sobie dość dziwną metodę, aby „zaopiekować się” kolegą. Od razu pomyślałam sobie, że to nie może zadziałać. Ale udało się co innego. Po pierwsze autorka świetnie pokazała, co znaczy określenie „niedźwiedzia przysługa”. Po drugie, zaakcentowała, iż należy ważyć słowa, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć efektów naszych działań.

„Niedźwiedzia przysługa” czyli niedługa bajka o dobrych chęciach. Ze zwierzętami w roli głównej powinnam dodać. Podkreślam to, bo mam wrażenie, że ci młodsi czytelnicy lubią takich bohaterów. A właśnie do nich kierowana jest ta książka. Dla czytelników od 3 roku życia.

[Egzemplarz recenzencki]



"Kapibara Barbara" Eliza Piotrowska

"Kapibara Barbara" Eliza Piotrowska

Czy ktoś mi może wyjaśnić skąd wziął się fenomen kapibar? Pluszaki inspirowane zwierzęciem z Ameryki Południowej nagle zalały stragany dla turystów, a dzieci oszalały na ich punkcie. Co jest w nich takiego ciekawego, wyjątkowego? Eliza Piotrowska przygotowała serię opowiadań o pewnej sympatycznej kapibarze. Ma na na imię Barbara. Zobaczmy, czy książka o niej pomoże nam znaleźć przyczynę popularności tych stworzeń.

Tytułowa kapibara Barbara jest narratorką w tych tekstach. Przyznam, że oczarowała nie swoim prostolinijnym patrzeniem na świat. Kapibary cieszą się spokojnym trybem życia jaki prowadzą, nie tworzą sobie problemów, a jak takowe się pojawiają rzeczowo i logicznie przystępują od ich rozwiązywania. I tak sobie czytam i myślę, że dużo racji ma kapibara Barbara, a my ludzie chyba trochę sobie życie komplikujemy.

Eliza Piotrowska zręcznie wplotła przemyślenia głównej bohaterki w tryb przygody. Można powiedzieć, że samoistnie wynikają one z tego, co się jej przytrafiło. Przykładowo w jednym z opowiadań kuzyn Pedro chce rozkręcić biznes. Kapibary wspólnie myślą, co mogłoby się sprawdzić, co najlepiej przyjmie się w ich małym zakątku świata. Początkowo wymyślony biznes faktycznie dobrze prosperuje, jednak inne zwierzęta też zaczynają kombinować, w efekcie czego nikt nie jest zadowolony. Morał z tego taki, że natura mądrze wszystko pookładała, a ingerencji w ten porządek powinno być jak najmniej.

Podkreślić też należy, że autorka nie poszła na łatwiznę, a odrobiła lekcje z tematu „kapibary”. W kolejnych opowiadaniach również opisuje te zwierzęta: jak żyją, co lubią, jak wyglądają, co jedzą i in. To czyni tę książkę nie tylko rozrywkową, ale też edukacyjną.

Ja i moje dzieci polubiliśmy się z kapibarą Barbarą. Mnie urzekła swoim podejściem do życia. A dzieci? Chyba całokształtem. Piotrowska znalazła sposób na dotarcie do młodych czytelników. I coś czuję, że jest nim pocieszna bohaterka. Dlatego podwójnie cieszy mnie, że atuty książki nie kończą się na niej, a jest ona zachętą do przeczytania mądrych opowiadań.


[Egzemplarz recenzencki]

"Duch z wyspy" Krzysztof A. Zajas

"Duch z wyspy" Krzysztof A. Zajas

Postęp technologiczny jest widoczny w różnych obszarach. W powieści „Duch z wyspy” autorstwa Krzysztofa A. Zajasa wkroczył też w sferę metafizyczną. Można wymieć pomysły na komunikacje między światami żywych i umarłych. Tym razem duch wykorzystał YouTube'a, a może to Wiktor, główny bohater książki, wpisując odpowiednią frazę w (nie)odpowiednim czasie niechcący go wywołał. Im dłużej myśli on o tym, co zobaczył na ekranie komputera, tym bardziej jest przekonany, że musi wrócić do rodzinnej wioski, aby rozwikłać tę zagadkę. Tę wyprawę przyspiesza niepokój o siostrę, która cierpi na epizody depresyjne, a od jakiegoś czasu się nie odzywa. Wiktor nawet nie przypuszcza, w jak dziwnych wydarzeniach przyjdzie mu wziąć udział.

Fabuła tej książki jest dziwnie skonstruowana, a właściwie pozlepiana z pewnych wątków. Wszystko zaczyna się od poszukiwań wspomnianego filmu w sieci. Jego oglądaniu towarzyszą dziwne zjawiska, które intrygują głównego bohatera, który jest pisarzem, więc są też pożywką dla jego wyobraźni. Następnie pojawiają się wątki osobiste (obyczajowe) związane z nieudanym małżeństwem siostry. Nagle robi się wielkie zamieszanie, a my nie jesteśmy pewni, czy ma ono związek z tym, o czym wcześniej czytaliśmy. No i finał. Z jednej strony dwuznaczny, co całkiem fajnie sprawdza się w literaturze grozy, ale z drugiej jest w nim coś nonszalanckiego. Jakby autor poszedł na łatwiznę.

Zerknęłam na pierwsze opinie na temat „Ducha z wyspy” i czytelnicy różnie oceniają fabułę książki. Faktycznie ma się wrażenie, że Zajas mógł ja bardziej dopracować, aczkolwiek w mojej ocenie zapanował nad poszczególnymi wątkami i jako tako się one trzymają. Mnie brakuje czegoś innego. Atmosfery. Autor stosuje różne zagrywki charakterystyczne dla literatury grozy. Niektóre sceny mają straszyć makabrą. Jednak efekt jest niejaki. Trudno powiedzieć dlaczego. Czasami jest tak, że bohaterowie piją kawę, a my drżymy z niepokoju. Tu niestety nawet najmocniejszym scenom zabrakło mocy.

„Duch z wyspy” to w mojej ocenie średni horror. Pomysł był, potencjał był, ale zabrakło w nim tego co dla mnie najważniejsze... strachu. I tak naprawdę trudno mi doradzić, w jaki sposób ten strach wykrzesać. Być może lepsze opisy stworzyłby porządny klimat. Bo powieść nie jest długa i jest na nie miejsce.

Z kodem STRASZNIE dostaniecie 20% rabatu na zakup książki "Duch z wyspy" na stronie wydawcy.

[Egzemplarz recenzencki]

"Masz to po mnie" Marta Szarejko

"Masz to po mnie" Marta Szarejko

Co przekazały nam w spadku nasze matki i babki? Życiową mądrość, pakiet wartości, a może lęki i stereotypy? O czym rozmawiały chętnie, a jakich tematów nie chciały poruszać? Co mówiła o nich i jakie efekty przyniosła ich postawa? Marta Szarejko przeprowadziła szereg osobistych wywiadów z psycholożkami, psychoterapeutkami, edukatorkami i socjolożkami. Wywiadów o miłości, przyjaźni, pieniądzach, cielesności, przemocy, macierzyństwie, a przede wszystkim o relacji i matka-córka i jej spuściznach. Teksty te składają się na reportaż o jakże wymownym tytule: „Masz to po mnie. Jakie przekonania dostałyśmy od naszych matek i babek?”.

Przysiadłam do tej książki wyjątkowo zbuntowana. Ze wstępu wiedziałam, że rozmówczynie autorki, z racji wykonywanej pracy, będą odnosić się do trudnych przypadków, gdzie domowe relacje były zaburzone. Czy z takich opowieści wyłoni się grupa reprezentatywna, która da obraz kobiecości. Byłam gotowa polemizować z częścią wygłaszanych też, jednak mój bunt szybko okrzepł. Dotarło do mnie, że tu się nie analizuje konkretnych przypadków, tu się dokonuje wiwisekcja kobiecości. Wyciągane są konkretne przekonania i szuka się ich źródeł. Czasami ma się wrażenie, że to jakiś wiekowy spisek, który ma za zadanie stłumić kobiece emocje i nie dopuścić do buntu. Jakby absurdalnie to nie brzmiało to patrząc na okoliczności społeczno-historyczne w jakich funkcjonowały nasze matki i babki łatwo dostrzec przyczyny pewnego podejścia do życia. I chyba najstraszniejszym wnioskiem z tej książki jest to, jak mocno się one zakorzeniły. Ile energii potrzeba, aby zerwać z ustalonym porządkiem świata, nawet kiedy jest on krzywdzący dla obu płci.

„(…) matki chcą chronić córki, ale tak naprawdę przekazują im swój lęk.”1 Czy tak trudno jest być kobietą? Czy na naszą płeć na każdym kroku czyhają zagrożenia? A jeżeli tak, to kto/co jest ich źródłem? Skąd brać siłę, żeby nie zwariować od ciągłego poczucia zagrożenia? Czuję, że Marta Szarejko zrobiła tą książką coś dobrego. Pozwoliła zrozumieć nasze matki i babki i spojrzeć na nie z wyrozumiałością. Myślę, że takie podejście wiele ułatwia w zrozumieniu siebie i miejsca kobiety w społeczeństwie. Bo chciałabym, aby czytający tę książkę patrzyli na płeć żeńską z szerokiej perspektywy. Bo to nie chodzi o pojedyncze przypadki, a o całe pokolenia, które dźwigają na swoich barkach pakiet stereotypów.

1 Marta Szarejko, „Masz to po mnie. Jakie przekonania dostałyśmy od naszych matek i babek?”, wyd. Literackie, Kraków 2025, s. 50.

[Egzemplarz recenzencki]

Nauka szycia: zestaw kreatywny

Nauka szycia: zestaw kreatywny

Dziś weźmiemy w ręce igłę oraz nitkę i stworzymy pluszowe zwierzątko. Pomoże nam w tym specjalny zestaw, w którym znajdziemy: filcowe elementy do zszycia i przylepienia, koralki na oczy, plastikową igłę i nitkę. No to a w dłoń i nawlekamy.

To był „pierwszy raz” mojej córki, jak chodzi o szycie. Początkowo była lekko zdezorientowana, ale mój instruktaż, a także dziurki w filcu nakierowały ją. Wspomniane dziurki to genialna sprawa, bo dziecko nie musi przebijać się przez dwie warstwy materiału. Zresztą perzy użyciu plastikowej igły raczej to się nie uda. Czy jest ona bezpieczniejsza? Na pewno nie jest tak ostra, jak tradycyjna, ale w dalszym ciągu to drobny ostry element. Należy pamiętać o zachowaniu ostrożności.

„Tak się kiedyś robiło pluszaki?” zapytała się moja córka, kiedy uszyła filcowego kotka. Czy w czasach, kiedy można wszystko kupić taka umiejętność odchodzi do lamusa? Z jednej strony można tak pomyśleć. Z drugiej w swoim otoczeniu obserwuję mnóstwo młodych ludzi zafascynowanych szydełkowaniem czy robieniem na drutach. Cieszy ich samodzielne wykonanie i unikatowość tych rzeczy. Zestawy od Cretive Spring to świetne materiały do nauki szycia. A efekt końcowy jakim jest pluszowe zwierzątko zachęca dzieci do pracy.


Dla zainteresowanych zostawiam linki, pod którymi można kupić taki zestaw KOT i PIES, a także zapraszam na Instagram, gdzie udostępniam RELACJĘ z szycia jednego z pluszaków.

"Idealne jajko" Hazel Gardner

"Idealne jajko" Hazel Gardner

Pingwinek i Szczeniaczek są przyjaciółmi, chociaż znacznie różnią się temperamentem. Ten pierwszy jest skromny i spokojny, a drugi ma milion pomysłów na minutę. W książce „Idealne święta” stoczyli istny bój, o to jak spędzać Boże Narodzenie. Na horyzoncie Wielkanoc. Czy tym razem przyjaciołom uda się osiągnąć kompromis? Przeczytacie o tym w wierszowanej bajce autorstwa Hazel Gardner pt. „Idealne jajko”.

Muszę przyznać, że wielkanocna odsłona „Pingwinka i Szczeniaczka” wypada znacznie lepiej niż bożonarodzeniowa. Na hasło święta Szczeniaczek zaczyna zarzucać Pingwinka zwariowanymi pomysłami na wielkanocne jajo. My wyjątkowo się uśmialiśmy słuchając, co on wymyślił. „Jajokopter? Przecież jajka nie latają.” - komentował mój synek z łobuzerskim uśmiechem. Pingwinek próbuje stopować przyjaciela, ale ciężko uspokoić lawinę pomysłów, jaka pojawia się w głowie pieska. W końcu autorka doprowadza do kulminacji, której efektem jest kompromisowe rozwiązanie. Coś czego brakowała mi w książce „Idealna święta”. Idealne jajko, które pojawia się w finale tej historii może zadowolić i kochającego przesadę Szczeniaczka i spokojnego Pingwinka. A zwieńczeniem tej bajki jest morał, o wspólnym przeżywaniu świąt.

Bardzo udana książka dla dzieci. Hazal Gardner pokazuje, że każdy jest inny, ma inne potrzeby i ma prawo o nich mówić, a także oczekiwać ich poszanowania. Autorka dokłada do tej historii dużą łychę szaleństwa w postaci Szczeniaczka, co jest zabawne i wyjątkowo atrakcyjne dla młodego czytelnika, a kolorowe wydanie jeszcze ubarwia tę dynamiczną bajkę.

[Egzemplarz recenzencki]

"Pomocy, mam w domu nastolatka" Raymond Kluun

"Pomocy, mam w domu nastolatka" Raymond Kluun

Czy trudno nam pogodzić się z faktem, że nasze dzieci dorastają? Czy boimy się tego procesu? Biorąc pod uwagę, że próby zwiększenia autonomii przez dziecko nazywane są buntem, można by stwierdzić, że nawet z nim walczymy. Wydaje mi się, że najbardziej przeraża nas utrata kontroli, w efekcie czego dziecku może stać się coś złego. Najbardziej sen z powiek rodzicom spędza okres nastoletni, kiedy to młody człowiek rozciąga symboliczna smycz do granic możliwości i znika z rodzicielskiego radaru. Garść dobrych rad, jak przetrwać ten czas i nie zwariować zawarł Raymond Klunn w poradniku „Pomocy, mam w domu nastolatka!”. Autor reprezentuje holenderskie podejście do wychowania , w którym stawia się na swobodę i tolerancję. Podobno tamtejsi nastolatkowie są najszczęśliwsi na świecie, a właśnie szczęścia chcemy dla swoich dzieci.

Książka ta utwierdziła mnie w przekonaniu, że wychowanie opiera się na relacji, którą buduje się od pierwszych dni życia dziecka, a ta relacja będzie silna jeżeli będzie oparta na szacunku. Jeżeli będzie zaburzona trudno znaleźć czarodziejska różdżkę, która ją odczaruje. To jest proces, który musimy zacząć od nas samych. Tak samo, jak w poradnikach na temat młodszych dzieci autorzy tłumaczą skąd biorą się ich emocje, zachowania, tak Kluun próbuje nam wytłumaczyć, co sprawia, że nastolatek jest jaki jest. My, rodzice mamy podjąć próbę wczucia się w jego sytuację, przypomnienia sobie, jak sami byliśmy młodzi. To jest nasz punkt wyjścia do wyznaczania granic i podjęcia dialogu.

„Od czasu do czasu wasz nastolatek będzie doprowadzał was do rozpaczy.”1 Istotne jest to, żeby ten konflikt nie eskalował. Żeby od rozrzuconych skarpetek nie przejść do regularnej wojny pełnej nienawistnych spojrzeń i ograniczanego kredytu zaufania. Czy Kluun zdradza, jak to zrobić? Znajdziemy tu pewne techniki, jak zachęcić nastolatka do współpraca, aczkolwiek mają one ogólny charakter. Chętnie zadałabym autorowi pytanie, co zrobić, jeżeli dziecko wyraźnie przekracza granice? Jak zachować się, kiedy nie jesteśmy w stanie ich wyegzekwować, a sprawa – w naszej ocenie – jest nie do odpuszczenia? Troszkę unika on ekstremalnych przypadków, natomiast zachęca nas do priorytetyzacji swoich oczekiwań i do wspomnianej już empatii podszytej odrobiną sprytu. Daje wskazówki, jak być dobrym strategiem i skutecznie podejść naszego nastolatka. Natomiast podkreśla też jego potrzebę swobody, z którą pewnie części rodziców będzie trudno się pogodzić. Ci powinni pamiętać, że ten nastolatek ma za chwilę stać się samodzielnym dorosłym, a zebrane doświadczenia mają mu w tym pomóc.

Nie będę tu dywagować, jaki model wychowania jest słuszny, bo uważam, że wkładanie rodzicielstwa w ramy robi więcej złego niż dobrego. Co rodzina to przypadek i potrzeba tu indywidualnego podejścia. Poradniki o wychowaniu lubię za to, że pozwalają mi na refleksję nad moim podejściem i dokonanie w nim drobnych korekt. Raymond Kluun utwierdził mnie w przekonaniu, że dziecko to niepowtarzalna jednostka której się nie tresuje, a wychowuje. A wychowanie to nie nakazy i zakazy. To umiejętne poszerzanie autonomii, w tempie, które jest odpowiednie dla każdej rodziny indywidualnie.

1 Raymond Kluun, „Pomocy, mam w domu nastolatka!”, tłum. Iwona Mączka, Olga Niziołek, wyd. Buchmann, Warszawa 2025,s. 91.


[Egzemplarz recenzencki]

"O kupie przez wieki" Suzie Edge

"O kupie przez wieki" Suzie Edge

Suzie Edge zapędziła się w smrodliwe zakamarki historii. Ale przemilczenie tego obszaru życia jest niemożliwe. Tematem jej pracy jest.. kupa. Robi ją każdy. I monarcha, i podany. I bogaty, i biedny. Natomiast autorka książki „O kupie przez wieki” zadaje pytanie, jak oni to robili. Zaprasza nas na przegląd toaletowych zwyczajów z różnych epok.

Smrodliwy temat to całkiem ciekawa droga, aby pokazać dzieciom, że historia jest fajna. Że to nie tylko daty i nazwiska, ale też śmieszne, niesmaczne i wstydliwe anegdoty. Suzie Edge wychodzi od kupy, aby przybliżyć nam na przykład historyczne postacie. Chociażby taki Henryk VIII. Chcesz wiedzieć, jak on się załatwiał? Ok. Ale czy wiesz kto to w ogóle był?

Łatwo można odgadnąć narodowość autorki. Swoje rozważania zaczyna od Rzymian i Wikingów, ale potem skupia się na brytyjskim podwórku i sprawdza co kryje się w australijskich toaletach. Trudno mi powiedzieć, czy Wielka Brytania była jakaś reprezentacyjna pod względem zwyczajów toaletowych. I jestem daleka od przypisywania tej perspektywy jako wadę, bo – „po pierwsze primo” - celem książki jest nauka przez zabawę i rozbudzenie historycznej ciekawości, a także - „po drugie primo” - sama brytyjskich władców uwielbiam i z ciekawością zajrzałam tam, gdzie król chodzi piechotą.

Tym razem nie krzywię się na śmierdzący temat. Uważam, że droga jaką obrała Suzie Edge jest dobra. Cenię wszelkie książki, które skupiają się na anegdotycznej stronie historii. Które zachęcają do jej zgłębiania, bo to po prostu poszerza horyzonty. Czy droga prowadzi od toalety do wielkiej polityki? Na pewno kupki i inne smrodki wyjątkowo bawią dzieci, więc dlaczego nie podejść ich z tej strony. Niech poczytają o niej w ujęciu historycznym.


[Egzemplarz recenzencki]

"Chłopiec z lasu" Cezary Harasimowicz

"Chłopiec z lasu" Cezary Harasimowicz

Tytuł książki, o której chciałam wam dziś opowiedzieć to „Chłopiec z lasu”, ale jej główną bohaterką jest dziewczynka o imieniu Ala. Ale jest niezwykła. Lubi liczyć, nie lubi się przytulać i potrafi rozmawiać ze zwierzętami, a także przedmiotami. Ala jest córką leśniczego i mieszka na granicy lasu, który ją trochę przeraża, ale próbuje ten strach oswoić. Pewnego dnia znajduje but wśród drzew, potem drugi, a w końcu ich właściciela – przestraszonego chłopca. Jak mu pomóc? Ala ma postanowienie, że będzie dzielna i samodzielnie próbuje wymyślić jakieś rozwiązanie.

Jestem pod ogromnym wrażeniem powieści dla dzieci „Chłopiec z lasu” autorstwa Cezarego Harasimowicza, jak i ilustracji Marty Kurczewskiej, które ją zdobią. Wydawało mi się, że będzie to książka o wojnie, o rodzinie, która musi przed nią uciekać i ukrywa się w lesie. I faktycznie ten wątek reprezentuje tytułowy Chłopiec. Jednak to Ali i jej inności autor poświęca najwięcej miejsca. Nie nazywa tego, ale dorosły czytelnik może się domyślić, że ma do czynienia z bohaterką, która mierzy się z zaburzeniami ze spektrum autyzmu. Są tu wspomniane m.in. próby diagnozy. To, że Harasimowicz oddaje głos Ali, która z dziecięcą naiwnością opowiada o tym, jak postrzega świat nadaje książce niemal magiczny wymiar. Czytelnik nie widzi jej zaburzeń, a moce, jakie posiada. Ona nie jest dziwna, inna, a niezwykła, fascynująca. Może nawet niektórzy będą jej zazdrościć, że potrafi rozmawiać ze zwierzętami i przedmiotami, a nawet z uczuciami.

Ilustracje potęgują ten balansujący na granicy magii i delikatnej grozy klimat. Muszę przyznać, że to jedna z lepiej opracowanych graficznie książek jakie miałam okazuję oglądać. Zachwyca to, jak ilustracje współpracują z tekstem. Szczególnie zapadł mi w pamięci moment, kiedy Ala spotyka Chłopca. Odwracamy stroną i wpatrują się w nas jego przerażone oczy. Niezwykłe doznanie.

Długo zastanawiałam się, czy to książka dla moich dzieci. Czy jej tematyka jest odpowiednia? Czy ich nie wystraszy? Cezary Harasimowicz napisał wspaniały tekst, który fascynuje, a niepokój jaki zawiera ta historia jeszcze tę fascynację „podkręca”. Trudne tematy opisał ustami małej, wrażliwej narratorki. Narratorki, która w nieprzeciętny sposób postrzega świat. I właśnie ta perspektywa czyni tę powieść wyjątkową.

"Śladami twojej krwi" Katarzyna Wolwowicz

"Śladami twojej krwi" Katarzyna Wolwowicz

Jak dobrze znasz swoją drugą połówkę? Rupert Ogrodnik uważał, że jego druga żona Kalina, to bratnia dusza. Do czasu aż obudził się w szpitalu i usłyszał, że został napadnięty w domu, a jego żona została zamordowana. Do tego w toku śledztwa w tej sprawie wychodzi na jaw, że Kalina nie była osobą za jaką się podawał. Sytuacji Ruperta nie poprawia fakt, że w wyniku urazów jakich doznał, cierpi na amnezję. Dlaczego ktoś miał powód, aby zamordować tak empatyczną i ciepłą kobietę jaką – jak uważał jej mąż – była Kalina. Dlaczego Rupert odcina się od wydarzeń tamtego wieczora? Czy jego małżeństwo było tak idealne, jak sam to przedstawia?

Powieść „Śladami twojej krwi” Katarzyna Wolwowicz stylizuje na thriller psychologiczny. Jej centrum jest Rupert, dwukrotnie owdowiały mężczyzna. Wygląda na to, że bardzo przeżył śmierć swojej drugiej żony, a także przeżył szok dowiadując się, że go okłamała. Nie może pogodzić się ze stratą, a także z kłamstwem w jakim żył. Zaczyna prowadzić coś na kształt prywatnego śledztwa, aby poznać jej przeszłość i znaleźć mordercę. Nie może pogodzić się ze stratą, a także z kłamstwem w jakim żył.

Żałoba i dociekania Ruperta przerywane są fragmentami na temat Kaliny. Zaglądamy za drzwi patologicznego domu w jakim się wychowała, a także obserwujemy, jak próbuje poradzić sobie po wyrwaniu się z tego miejsca. W tym miejscu można postawić pytanie, czy traumatyczne dzieciństwo wzmacnia czy niszczy? Jest ono o tyle ważne, że Wolwowicz stawia na kontrasty, zestawia biedni i bogaty dom. Przeciwwagą dla Kaliny, która musiała o wszystko walczyć, jest Roksana, dorosła już córka Ruperta. Wychowała się ona w dobrobycie. Która z tych kobiet wyrosła na lepszego człowieka? Która jest/była bardziej szczęśliwa?

Cały czas zastanawiam się, czy perspektywa Ruperta jest najlepsza do opowiedzenia tej historii. Wolwowicz chce stworzyć skomplikowaną postać, która pragnąc miłości sama siebie oszukuje. Pokusiła się nawet o mała analizę psychologiczną jego osobowości i przyczyn takiego postrzegania kobiet, jednak nie wydaje mi się ona szczególnie głęboka i nie czyni wdowca – w moich oczach – ciekawą postacią.

Zerknijmy na inne wątki: Kaliny, Roksany, śledztwa w sprawie morderstwa i Marka (przyjaciela Ruperta). Każdy z nich to jakaś część tej historii, jednak Wolwowicz bardzo szybko je wyczerpuje. Może się wydawać, że to w porządku, skoro odegrały już swoją rolę, jednak miałam wrażenie, że są porzucane przez autorkę. Śledztwo było, policjanci osaczali wdowca i nagle przestali. Roksana przyjechała, namąciła i pojechała, podobnie Marek. Miałam poczucie, jakby autorka nagle porzucała te wątki, bo już nie były jej potrzebne.

„Śladami twoje krwi” to nie jest zła powieść, ale nie wyróżnia się szczególnie na tle innych książek tego typu, a także wśród powieści Katarzyny Wolwowicz. Przede wszystkim nie udał jej się wykreować napięcia, jakie dla mnie jest obowiązkowe w podobnych powieściach. Z ciekawością odkrywałam sekrety Kaliny, ale już warstwa psychologiczna, analiza bohaterów wdała mi się powierzchowna. Trochę jak przy wyeksploatowanych wątkach, pisarka chyba uznała, że to wystarczy, jednak ja odczuwam niedosyt.

[Egzemplarz recenzencki]

"Pan Błysk" J. R. R. Tolkien

"Pan Błysk" J. R. R. Tolkien

Panie Błysk, czy wart było tak szaleć? Ostrożnym trzeba być. Ludzie tylko czekają, żeby „ugrać” coś dla siebie. A auto to niebezpieczna maszyna. Łatwo o wypadek, Panie Błysk. Oczy trzeba mieć dookoła głowy, bo zza rogu może ktoś wyskoczyć, a różnego sortu łobuzy tylko czają się, aby zaczepiać kulturalnych obywateli. Tym oto wstępem zapraszam was na prezentację bajki autorstwa J. R. R. Tolkiena pt. „Pan Błysk”.

O czym jest ta książka? Pan Błysk to nieco ekscentryczny gentleman, który uwielbia wysokie cylindry, a w ogródku trzyma Żyrólika (nielegalnie zresztą). Pewnego dnia postanawia kupić samochód. Koniecznie żółty i z czerwonymi kołami. Nieostrożna jazda, jak i zwykły pech powodują ciąg dziwnych wypadków. Każda próba naprawy kończy się klapą, a straty idą w funty.

We wstępie do książki można przeczytać, że „Pan Błysk” jest porównywany do „Przygód Alicji w Krainie Czarów” (czy Dziwów zależnie od tłumaczenia). Jednak w moim odczuciu opowieść napisana przez Tolkiena jest bardziej absurdalna, aczkolwiek nie wykracza poza absurdy typowe dla bajek. Carroll umieścił akcję w niesamowitej krainie, gdzie wszystko jest możliwe i czytelnik akceptuje ten brak zasad. Natomiast tło „Pana Błyska” wygląda z angielska i podświadomie zakładamy pewną logikę. Jednak bajki bywają „no rules”, a Tolkien i jego nieokiełznana wyobraźnia na wiele sobie pozwalają. Samochód, w którym można upchnąć tyle pasażerów i towarów, ile w małym busie, niedźwiedzie-łobuzy (które oczywiście mówią ludzkim głosem), żarłoczna rodzina Tumańskich no i przedziwny Żyrólik – te elementy zdecydowanie zasługują na wyróżnienie. A przede wszystkim nieprzewidywalne skutki działań bohaterów jakże zachwycające i gwarantujące czytelnikom dobrą zabawę.


Bez wahania mogę napisać, że „Pan Błysk” to moja ulubiona bajka autorstwa Tolkiena. Tak, jest dedykowana dzieciom, ale ten szalony ciąg wydarzeń idealnie wstrzelił się w moje poczucie humoru. Tempo tej historii i jej energia są niesamowite. Pewnie samego bohatera mocno przytłoczyły, ale czytelnik powinien być zadowolony.

Chyba tak jest, Panie Błysk, że łatwo śmiać się z czyjegoś nieszczęścia i – przyznam Panu rację – jest to wyjątkowo niegrzeczne, ale co poradzić, kiedy te wydarzenia przedstawia tak wspaniały pisarz.

[Egzemplarz recenzencki]


"Plaża pod zeszytami" Thierry Coppée

"Plaża pod zeszytami" Thierry Coppée

Co to Toto będzie robił, gdy skończy szkołę? Kto zjadł czekoladowy mus? Kiedy Toto skończy 8 lat? Dlaczego jest wskazana, aby jeździł na rowerze? Ile ma kuzynów? Czy jego rodzice doczekają się dobrego świadectwa syna? Czy można dostać karę za coś czego się nie zrobił?

Toto, mistrz ciętej riposty, wraca w kolejnym (już trzecim) zeszycie pt. „Plaża pod zeszytami”. Toto może nie ma najlepszych ocen. Jest typem leniuszka i kombinatora, ale jak coś powie, to „kopara opada”. I właściwie nie ma co się oburzać, bo są to wyjątkowo błyskotliwe komentarze. Dlatego czytanie serii komiksów „Żarciki Toto” to zaskoczenie połączone z dobrą zabawą.


[Egzemplarz recenzencki]

Copyright © Asia Czytasia , Blogger