"Imię róży" Milo Manara, Umberto Eco [powieść graficzna]

"Imię róży" Milo Manara, Umberto Eco [powieść graficzna]

„Imię róży”, nie sposób nie kojarzyć tego tytułu. Odizolowane od świata opactwo, w którym Umberto Eco osadził akcję książki hipnotyzuje swoja surowością, ciszą i powagą, a wielowarstwowość powieści zachwyca i wątkiem kryminalnym (w którym książki odgrywają ważną rolę), i filozoficznymi wstawkami, i kontrowersyjnymi duchownymi, i wszystkim innym, co czytelnik w niej dostrzeże. Taka „magia” dobrej literatury. Muszę się wam przyznać, że u mnie zaczęło się od filmu z 1986 roku z Seanem Connery w roli Wilhelma. Potem przyszła kolej na książkę. Każde z tych mediów ma inny wyraz, akcentuje inny aspekt tej historii, ale oba są piękne i odciskają na odbiorcy swoje piętno. Za sprawą włoskiego rysownika, Milo Manary, możemy spojrzeć na „Imię róży” w nowy sposób. Oddaje on w ręce czytelników komiks (czy też ładnej można nazwać to powieścią graficzną), w którym rozrysowuje książkę Umberto Eco w kadrach. Co sądzicie o takim przedstawieniu klasyki literatury?



Powiem wam, że jestem pod wrażeniem tej publikacji. Mogłoby się wydawać, że rysunkowa forma uprości to dzieło. Nic bardziej mylnego. Niewątpliwie ci czytelnicy, których męczą opisy ucieszą się, że dostaną gotowy obraz. Natomiast twórcę tego obrazu należy docenić. Manara wspaniale oddał ducha tej powieści. Właściwie nie kojarzy się ona z kolorem. Szare mury klasztoru, mnisi w burych habitach i zima – czy to da się jakoś ożywić? A może w ogóle nie trzeba? Autor komiksu fantastycznie bawi się i światłem, ale też stylem urozmaicając go chociażby fragmentami stylizowanymi na średniowieczne freski.


Trzeba przyznać, że Manara pozwolił mi na nowo spojrzeć na „Imię róży” i je docenić. Na pewno taka adaptacja jest niezwykle pomysłowa i łączy różne rodzaje czytelników. Na pewno toruje ona drogę do odbiorcy, który trochę bał się powieści Umberto Eco, którego onieśmielała jej legenda. Ale również... Ujmę to tak, ja po komiksy sięgam sporadycznie. Coś mu mnie zaintrygować formą lub tematem, a w przypadku tego, co stworzył Milo Manara ciekawość mnie po prostu zżerała. Takich książek się nie odpuszcza.

[Egzemplarz recenzencki]

"Inkub" Artur Urbanowicz

"Inkub" Artur Urbanowicz

Jodoziory, przeklęta wioska na Suwalszczyźnie. To one są miejscem akcji powieści „Inkub” Artura Urbanowicza. Tam znaleziono spopielone zwłoki pewnego małżeństwa, a ich dom nagle się zawalił. Tam jest eskalacja samobójstw, przemocy, chorób psychicznych. Tam stoi nawiedzona chata. Tam w latach 70-tych mieszkała czarownica. Suwalska policja bada dziwne zdarzenia w wiosce. Chcąc nie chcąc dochodzą do konkluzji, iż zło powróciło.

Akcja powieści rozgrywa się w dwóch liniach czasowych. Rok 1971, kiedy do Jodozior wprowadza się pani Oś, a wioska zaczyna umierać – w sensie przenośnym i dosłownie. Natura ginie, ludziom żyje się coraz gorzej i przejmują nad nimi władzę najgorsze instynkty. Rok 2016, kiedy dochodzi do nietypowego zgłoszenia, a jeden z wysłanych na miejsce policjantów, Vytautas Cesnauskis, zaczyna drążyć sprawę. Początkowo to wątek z przeszłości był moim faworytem. Autor spokojnie budował w nim napięcie i świetnie potęgował poczucie zagrożenia. We współczesnej linii fabularnej dużo miejsca poświęcił policjantowi Vitkowi i jego osobowości, co „wytrąciło”, tak pięknie zbudowany przez wydarzenia z lat 70-tych, klimat grozy, a nawet przeszkadzało wgryźć się w opowieść. Natomiast im dalej, im dłużej policjanci siedzą w przeklętej wiosce, im bardziej zbliżają się do rozwiązania sprawy, tym robi się ciekawiej.

Bardzo „wdzięczne” w odbiorze jest połączenie horroru z kryminałem. Prowadzone śledztwo pozwala czytelnikowi metodycznie składać „puzzle”, a autorowi – kolejnymi pytaniami i odpowiedziami – skutecznie utrzymywać jego uwagę. Do tego dochodzą wątki polowania na czarownice i czarnej magii. Właściwie Urbanowicz nie mami nas, czy to magia, czy nie. Dość szybko nabieramy przekonania, że to siły nadprzyrodzone są odpowiedzialne za niepokojące wydarzenia i zaczynamy niepokoić się o bohaterów, chociaż momentami to zachowania zwykłych ludzi są straszniejsze niż tytułowy demon.

„Inkub” może poszczycić się bardzo dobrymi scenami grozy. Właściwe jako całość również robi wrażenie, chociaż w finale autor nieco przekombinował rzekomymi nieodpowiedzeniami. Ja przyjmuje najprostsze rozwiązanie, bo mnie najbardziej przekonuje. Wracając do wspomnianych scen. Kilka lat temu miałam okazję przeczytać „Gałęziste” Artura Urbanowicza i rozkochałam się w napięciu, jakie trzymało mnie podczas lektury. Świetna, przenikająca groza. „Inkub” utwierdził mnie w przekonaniu, że autor ten czuje konwencję horroru. Z niesłychaną delikatnością i wyczuciem osacza swoich bohaterów i czytelników, gwarantując niezwykłe (przerażające) doznania.

Kto widział tę książkę, wie, że jest ona bardzo obszerna – przeszło 700 stron. Czy nie jest przegada? Czy ma dobre tempo? Jak już wspomniałam w pierwszych rozdziałach Urbanowicz bardzo skupia się na osobowości jednego z bohaterów, ale poza tym (a może właśnie dlatego) „Inkub” sprawia wrażenie, bardzo dobrze zaplanowanej historii. Opowieści spójnej i nie pozbawionej zwrotów akcji, aczkolwiek w równym tempie zmierzającej do finału. Mogłabym się przyczepić, do kilku banalnych sformułowań, jakie wymsknęły się autorowi (coś w stylu dzieci to moja najlepsza inwestycja), jednak nie będę małostkowa. „Inkuba” przeczytałam z wielka przyjemnością. Już po raz drugi Artur Urbanowicz zapewnił mi bardzo dobrą literaturę grozy. Dziękuję.

"Niezwykły zimowy dzień" Eliza Wheeler

"Niezwykły zimowy dzień" Eliza Wheeler

Z perspektywy rodzica mogę powiedzieć, że okres jesienno-zimowy jest nieco „przerażający”. W lato łatwo jest zorganizować zajęcia dla dzieci. Jak się nudzą, wystarczy wyjść na spacer, plac zabaw itp. W zimę to wyjście musi być dobrze zaplanowane, aby „wstrzelić się” w najlepszą pogodę. Natomiast mieszkańcom Żołędziowa, których spotykamy w książce Elizy Wheeler, zima nie straszna. Każdy z nich ma inne zainteresowania, ale każdy potrafi znaleźć sobie zajęcie, zarówno w domu, jak i na zewnątrz.

W tej książce znajdziemy cały wachlarz bohaterów, a podglądanie każdego z nich jest niezwykle inspirujące: rodzinka bobrów wspólnie zbiera drewno, albo robi ciasteczka, Panna Marysia (jeżozwierz) wyplata koszyki, a u wielkiej familii króliczków znajdziemy przegląd domowych aktywności. Oczywiście zwierzęta znajdują czas na spacer. Jak nie wykorzystać pięknego zimowego dnia? Pamiętają, aby ciepło się ubrać i wspaniale się bawią. Wieczór to czas wspólnej kolacji i rozmów przy kominku.

Wyjątkowo podoba mi się tytuł książki to, jak koresponduje z treścią i jakie przesłanie się z niego wyłania. Eliza Wheeler nie proponuje jakiś wymyślnych zabaw. Ona pokazuje, że budowanie z klocków, rysowanie, wspólne przygotowanie posiłku, czy wyjście na sanki to ogrom radości. Niezwykłość tego dnia wynika z tego, że bohaterowie robią to co lubią. Potrafią cieszyć się i chwilą dla siebie, i czasem spędzonym z rodziną i sąsiadami. Każdy z nich jest inny, ma inny tryb życia (wyróżnia się tu sowa Pola, która długo śpi i lubi siedzieć do późna), ale patrząc na ilustracje widzimy, że tworzą wspólnotę.

Książka ta świetnie sprawdziła nam się do wieczornego czytania. Jest bardzo spokojna, wyciszająca, ale nie nudna. Rysunki są bardzo bogate, co przyciąga dzieci – nie wspominając o tym, że te wszystkie poubierane króliczki są po porostu przesłodkie - a treść konkretnie, acz wyczerpująco, opisuje, co te istotki robią. Ten opis jest przesycony radością, ale też spokojem i to sprawia, że ta bajka otula czytelników niczym ciepły kocyk. Czytając „Niezwykły zimowy dzień” można poczuć się bezpiecznie, a bezpieczeństwo to gwarancja spokojnego snu.

[Egzemplarz recenzencki]

"Słowa pierwsze" Jerzy Bralczyk, Jarosław Mikołajewski

"Słowa pierwsze" Jerzy Bralczyk, Jarosław Mikołajewski

Dziś za sprawą książki „Słowa pierwsze” pobawimy się językiem polskim. A przewodzić tej zabawie będą bardzo kompetentne osoby, bo kto zna się na języku lepiej niż językoznawca (Jerzy Bralczyk) i poeta (Jarosław Mikołajewski)?

Ideą książki jest zastanowić się nad słowami oczywistymi, nad takimi określeniami, które towarzyszą nam od początku (stąd tytuł), nad wyrazami, których znaczenie znamy, ale są dla nas tak oczywiste, że stworzenie definicji mogłoby przysporzyć problem. I tu „wchodzą na scenę” szanowni panowie autorzy. Jerzy Bralczyk, z nieco filozoficzną swadą, tworzy krótkie opisy i gdyby nie to, że są krótkie chętnie użyłabym określenia „rozprawa”. Natomiast Jarosław Mikołajewski napisał o tych słowach (z tymi słowami?) wierszyki, aczkolwiek zaznaczyć trzeba, że „Słowa pierwsze” to nie jest zbiór rymowanek dla maluchów. To też nie jest książką dla dzieci lubujących się w akcji i przygodzie. To publikacja dla czytelnika świadomego, dociekliwego. A ja dodałabym, że i dla młodego i tego starszego. W mojej ocenie nie sposób tu wyznaczyć jakąkolwiek granicę wieku. Czytelnik, albo poczuje z tą książką chemię, a ta uaktywni jego wrażliwość i chęci do eksperymentowania ze słowami, albo chociaż zachęci nad refleksją nad ich znaczeniem.

Zamiast podsumowania zostawiam małą próbkę z tekstów zgromadzonych w tej publikacji. Przekonacie się, czy poruszą one wasze językoznawcze, językoodkrywcze struny:


Zupa

Rozlewa się na talerze, a potem bywa, że na stół.

Trudno wytrzeć.”1


Babcia

Babcia, babunia

To jak córka, córunia.

Ktoś do przytulenia

Z ogromnego wzruszenia.”2


Ryba

Dobrze się czuje w wodzie. I kiedy my się dobrze czujemy to mówimy, że jak ryba. W wodzie.”3


Jest

- Jesteś?

- Jestem!...

I oto jest najprostszy test,

by się przekonać, że ktoś jest.”4


Człowiek

Ktoś taki jak ja i ktoś taki jak ty.

Właściwe to ktoś taki jak inni,

jak ona, jak on.”5


1 Jerzy Bralczyk, Jarosław Mikołajewski, „Słowa pierwsze”, wyd. Agora, Warszawa 2024, s. 44.

2 Tamże, s. 15.

3 Tamże, s. 28.

4 Tamże, s. 9.

5 Tamże, s. 13.

[Egzemplarz recenzencki]

"Twoja magia jest wyjątkowa" Mila Berg

"Twoja magia jest wyjątkowa" Mila Berg

W Lesie życzeń wielkie wydarzenie. Nadchodzi coroczny Konkurs Magii, podczas którego jednorożce będą mogły się zaprezentować. Mała jednorożka Finya bardzo się nim stresuje. „Wkuwanie” zaklęć to żmudna praca, a jej róg nie zawsze działa, jak powinien. Inaczej mówiąc, magia jej nie wychodzi. Wydarzenie zakłucają... bąbelki. Zamiast słów, z ust jednorożców wylatują bańki. Finya wraz z przyjaciółmi postanawiają przeprowadzić śledztwo i znaleźć przyczynę owego zamieszania.

Jak im pójdzie możemy śledzić w książce „Twoja magia jest wyjątkowa”. Ten tytuł nie jest przypadkowy. Mila Berg udowadnia, że magia to coś więcej niż czarowanie. Zresztą Finya w czarowaniu nie jest za dobra, ale może poszczyć się czymś więcej – dociekliwością , odwagą i oddanymi przyjaciółmi. To nie duże jednorożce uratowały Konkurs Magii, a właśnie mała – nieco niezdarna – jednorożka. To ta Finya, która obawiała, że się zbłaźni okazała się bohaterką.

W tej części jednorożka udowadnia, iż to, że nie jest najlepsza, nie znaczy, że musi trzymać się z tyłu. Czasami po prostu trzeba myśleć i działać. Bo kiedy działamy zbliżamy się do rozwiązania problemu. To piękne przesłanie znajdziecie w bogato ilustrowanej i wzmacniającej pewność siebie książce z cyklu „Mała jednorożka z Lasu Życzeń”.

[Egzemplarz recenzencki]

"Zguba w kosmosie" Stuart Gibbs

"Zguba w kosmosie" Stuart Gibbs

Podróże w kosmos rozpalają wyobraźnię. Wydają się fantastyczną przygodą. Bohaterowie cyklu „Baza księżycowa Alfa” Stuarta Gibbsa mieszkają na Księżycu. Autor podszedł do miejsca akcji wyjątkowo przekornie. Życie w bazie to nuuudaaaa. Mało miejsca, mało atrakcji, mało towarzystwa i wstrętne jedzenie. Jednak nie znaczy to, że życie na Księżycu nie jest pełne wyzwań. Cóż, jego po prostu trzeba się nauczyć. Jednak prawdziwe wyzwanie staje przed mieszkańcami, kiedy ginie dowódczyni misji, Nina Stack. Dwunastoletni Dashiell jest ostatnią osobą, która ją widziała.

Powieść „Zguba w kosmosie” ma charakter fantastyczno-kryminalny, a nawet fantasyczno-naukowo-kryminalny. Niewątpliwie atrakcyjne jest miejsce akcji. Nie tylko dlatego, że to kosmos, ale właśnie dlatego, że jest to obiekt stosunkowo bliski i zbadany. Umiejscowienie tam fabuły wymaga zachowania reguł. Powoduje pewne ograniczenia, jak i możliwości. I Stuart Gibbs skrzętnie to wykorzystuje. Być może nieco rozwiewa „kosmiczny sen”, ale robi z to z taką dawką humoru, że właśnie przez owe niedogodności łatwo nam zapamiętać, jakie warunki panują na Księżycu.

Akcję książki napędzać ma wątek kryminalny. Rozwiązuje go bystry dwunastolatek. Dashiell to po prostu nastolatek (z całą gamą nastoletnich przypadłości i zmartwień), nie supermózg, czy najpopularniejszy koleś na Księżycu, ale całkiem inteligentny chłopak. Wykazuje się sprytem i umiejętnością dedukcji. Zawsze lubiłam takich bohaterów, bo pokazują oni, że każdy może isę wykazać. Niejako podbudowują pewność siebie, co jest bardzo ważne.

Gibbs może poszczyć się naprawdę fajnym stylem. Pisze lekko i zabawnie, a do tego tworzy wciągającą historię. Akcja goni akcję, a w tym wszystkim znajdziemy sporo naukowych informacji.

Fascynująca jest zarówno historia kryminalna, jak i tło, na którym się rozgrywa. Muszę przyznać, że „Zguba w kosmosie” to bardzo udana powieść dla młodszej młodzieży.

Obrazek z jesiennych liści

Obrazek z jesiennych liści

Ja na jesieniarę się nie nadaję. Lubię lato. Lubię, jak jest ciepło, a żeby wyjść z domu wystarczy wsunąć klapki. Jednak dzieci pomagają dostrzec mi kolory i potencjał jesieni. Ot, taka sytuacja. Babcia przyprowadza zarumienioną M. ze spaceru, a ta krzyczy: „Mama, gdzie mogę to położyć”. Patrzę, co to dziecko przytargało, a tam naręcze liści. Po co jej one? Powstała z nich jesienna kompozycja, którą oto prezentuję. A czy wam i waszym dzieciom udało się stworzyć jakieś jesienne dzieła?



"Dzieci jednej Pajęczycy" Olga Niziołek

"Dzieci jednej Pajęczycy" Olga Niziołek

„(...) beton nie kończy się nigdy.”1 Jak taki zabetonowany świat ma żyć? Nie ma prawa. Życie potrzebuje wody, ziemi, powietrza, przestrzeni. Aglomeracja z powieści „Dzieci jednej Pajęczycy” autorstwa Olgi Niziołek właściwie już nie żyje, ale jeszcze wegetuje. Ciasno, sucho, gorąco, a niedobory „rekompensowane” są chemicznymi środkami i regulacjami prawnymi. Bieg wydarzeń połączy osobliwą grupę ludzi: zagubioną dziewczynę, młodego narkomana, parę ekologów walczących o ratunek dla świata oraz polityka i jego córkę. U kresu zagłady to oni staną się narzędziami w rękach Bogini Pajęczycy.

Powieść „Dzieci jednej Pajęczycy” zahipnotyzowała mnie od pierwszych stron. Bardzo lubię powieści postapokaliptyczne, a takie w których widać skutki naszych poczynań wzbudzają jeszcze więcej emocji. Olga Niziołek kreuje brudny, biedny świat, który zmaga się z niedoborami wody i zmianami klimatu. Ludzie snuja się po nim uciekając w nałogi – i te konwencjonalne, i te cyber – a działania władzy są bardziej na pokaz niż faktycznie pomagają. Aglomeracja jest u kresu. Trudno sobie wyobrazić, że cokolwiek może sprawić, iż zawróci z destrukcyjnej drogi.

Historia opowiedziana jest z kilku perspektyw. To jest też zabieg, który bardzo lubię, szczególnie w książkach o charakterze fantastycznym. Tu autorka zyskuje to, że ukazuje jak żyją różne warstwy społeczne, a także na kartach powieści zderzają się różne poglądy i pomysły. Można powiedzieć, że wywołuje ona nietypową burzę mózgów, która eskaluje w finale.

O ile początek powieści czyta się niczym klasyczne posapo, im dalej nabiera ona mistycznego charakteru. Wyzwaniem dla bohaterów jest uratowanie miejsca, w którym żyją, ale nie dokonują oni tego za pomocą sensacyjnego przewrotu. Duża rolę odgrywa tu religii, czyli kult Pajęczycy. Trochę zabrakło mi genezy, dlaczego akurat pająki. Mogę tylko mniemać, że chodzi o sieć, która wszystko łączy, o ciąg przyczynowo skutkowy. Niemniej „po nitce...” Olga Niziołek prowadzi historie do finału, który jest ciekawy, jednak – kiedy przyjrzymy mu się bliżej – chyba dość konwencjonalny. Ratunek przyjdzie przez... Kto ma jakiś pomysł?

Chciałoby się więcej tego świata. Teoretycznie mamy klika perspektyw, jednak one i tak są zbyt wąskie. Swoją drogą naszła mnie taka refleksja, jak ci ludzie zamknęli się przed sobą i zmniejszyli swoją przestrzeń życiową skoro siedmiu ważnych bohaterów nie wystarczy, aby w pełni zaprezentować miejsce akcji. Wracając do meritum, Olga Niziołek zostawia czytelnika z pewnym niedosytem, ale nie można jej odebrać, że stworzyła kompletną powieść. Głębsze analizowanie pewnych kwestii nie było koniecznie dla tego, co chciała przekazać. I ja, jako czytelnik, mogę ubolewać, że mało, ale to chyba świadczy, o tym, jak wciągający jest pomysł autorki, jak ciekawa jest to książka.

1 Olga Niziołek, „Dzieci jednej Pajęczycy” wyd. Powergraph, Warszawa 2024, loc. 116 [ebook].

[Egzemplarz recenzencki]

"Wielkie maszyny" książka z zadaniami dla przedszkolaków

"Wielkie maszyny" książka z zadaniami dla przedszkolaków

Dziś chciałabym zaproponować wam zabawę z wielkimi maszynami. Spokojnie, zasady bezpieczeństwa zostaną zachowane, zresztą zestawie mamy kask do samodzielnego zrobienia. Razem z ekipą z placu budowy będziemy kolorować, rysować, liczyć, wypatrywać różnic, szukać zaginionych elementów, przechodzić labirynty, liczyć i składać wyrazy. W publikacji „Wielkie maszyny” zdań dla dzieci znajdziemy bez liku. Oznaczona jest ona jako 4+ natomiast ja dałabym ją trochę starszym dzieciom (5, 6 lat) właśnie ze względu na ćwiczenia z czytania.

Jak w wielu łamigłówkach od wydawnictwa MD Creative, i tu czekają na użytkowników wypychanki. Poza kaskiem są tu puzzle z placu budowy oraz gra, którą określiłabym hybrydą memory i bingo. Mianowicie polega ona na tym, że trzeba znaleźć obrazki, które pomogą uzupełnić nam planszę. Modyfikując zasady udało mi si wykorzystać te materiały zarówno w zabawie z siedmioletnią córką, jak i trzyletnim synkiem.

Na pierwszy rzut oka plac budowy to nie jest miejsce do zabawy dla dzieci, ale można wykorzystać jego potencjał i fascynację koparami, Dźwigami i innymi wielkimi maszynami, aby zachęcić je do nauki i rozwijania takich kompetencji jak spostrzegawczość, koordynacja ręka oko, liczenie, czy czytanie. No i jest to książeczka z naklejkami, a maluchy bardzo je lubią.

Pod linkiem znajdziecie krótką relację z naszej zabawy.

[Egzemplarz recenzencki]

"Ostrakon" Krzysztof P. Czyżewski

"Ostrakon" Krzysztof P. Czyżewski

Bardzo lubię, kiedy akcja powieści dzieje się w mieście ,w którym mieszkam, czyli w Toruniu. Po takie książki sięgam niezależnie od tego, jaki typ literatury reprezentują. Tym razem zauważyłam coś, co mogłoby być w moim guście. Kryminał z tajemnicą, która wyłania się z mroków historii, czyli coś co jest marketingowo nazywane „książką w stylu Dana Browna”, a jego tytuł to „Ostrakon”.

Krzysztof P. Cyżewski snuje opowieść dwutorowo. Wątek współczesny opiera się o niewyjaśnioną śmierć Zygmunta Rokosza, profesora historii. Wdowa po nim znajduje zapiski niezwiązane z jego zainteresowaniami i podąża tropem historycznych źródeł. W wątku z przeszłości spotykamy m.in. Mikołaja Kopernika. Młody astronom zostaje wezwany przez króla Zygmunta, a ten zleca mu dostarczenie skrzyni, ale nie zdradza jaką zawartość ona skrywa.

Mam ostatnio „szczęście” do książek, które długo się rozkręcają. Ostrakon” to powieść z misternie utkana fabułą. Natomiast mnogość bokserów, pewna nonszalancja w wątku „teraz”, a także brak jakiegoś mocnego wprowadzającego akcentu sprawiają, że autor spokojnie i „nieśmiało” wprowadza nas do istoty sprawy.

Wątki zaprezentowane w książce są nierówne. Ten historyczny jest rewelacyjny. Wkraczamy w świat wielkich umysłów renesansu i polityki pierwszej połowy XVI wieku. Intryga jest rozbudowana, ale też bardzo dopracowana. Czyta się to fantastycznie. Wątek współczesny natomiast miał być lekki, nonszalancki, a nawet nieco zabawny i niestety odbiera to książce powagę. Pewne roztarganie, dialagi rodem z komedii kryminalnej, które miały bawić wywołały u mnie, co najwyżej politowanie, a powieść okradły z napięcia. Co jest o tyle istotne, że w „Ostrakonie” nie znajdziemy spektakularnych zwrotów akcji. Ta książka ma się bronić intrygą i klimatem. O pierwszy element autor zadbał wzorowo, ten drugi „rozwiewa się” trochę właśnie we fragmentach „teraz”.

Krzysztof P. Czyżewski prezentuje w swojej powieści też Toruń i to ten historyczny. Łucja jest pasjonatką dziejów miasta. Pomaga w antykwariacie, zdaje egzamin na przewodnika wycieczek, a swoje śledztwo prowadzi wśród pracowników naukowych toruńskiego uniwersytetu. To wszystko rzutuje na to, jak patrzymy na „piernikowe miasto”. Wątek z przeszłości też ma niebagatelne znaczenie, w tej perspektywie. Wspomnę tylko o Łukaszu Watzentrode, biskupie warmińskim i opiekunie Mikołaja Kopernika. Tak sobie pomyślałam, że Toruń szczyci się postacią słynnego astronoma, a kiedy w – niedawno – pojawiła się w tym mieście ulica poświęcona tej postaci wielu (jak nie większość) mieszkańców nie miała pojęcia, kto to jest. A przecież Kopernik tyle mu zawdzięcza.

Podsumowując. „Ostrakon” to intrygująca i dopracowana powieść. Co prawda nie ma w niej tyle akcji, jak w książkach wspomnianego Dana Browna, ale Krzysztof P. Czyżewski „zabawił się” czarnymi plamami w biografii Mikołaja Kopernika. Do tego wprowadził kryminalny wątek współczesny, w który pozwala mu rozwinąć jego pomysły.

[Egzemplarz recenzencki]

"Tornado Jumi" Klaudia Piróg

"Tornado Jumi" Klaudia Piróg

Chciałabym pokazać wam książkę „Tornado Jumi” autorstwa Klaudii Piróg. Może być ona interesująca dla rodziców, bo porusza często nurtujący ich temat, dziecięcy gniew. Tytułowa Jumi to wyjątkowo wybuchowa osóbka. Kiedy się złości jej włosy wirują, szaleją aż wywołują tornado o niszczycielskiej mocy. Jumi czasami wstydzi się za swoje włosy, ale nie potrafi nad nimi zaproponować. Jak poskromić „złe” emocje, które sprawiają, że nie jesteśmy sobą?

Klaudia Piróg zastosowała prostą symbolikę. U Jumi złość/gniew (te określenia znaczą, co innego, jednak w kontekście tej książki możemy używać ich zamiennie) objawiają się wściekle wirującymi włosami, ale czy mały, wściekły człowiek nie jest jak tornado? Takie emocje powodują ogromne wzburzenie, a czasami nawet destrukcyjne zachowania, które objawiają się rzucaniem przedmiotami, niszczeniem, biciem, a także krzykiem. Awantura może skończyć się „ofiarami” w rzeczach, a nawet w ludziach, kiedy lecąca zabawka, albo wściekle machająca pięść trafi w nos opiekuna. Po wybuchach złości, czy gniewu, pozostaje istne pobojowisko i wyczerpany mały człowiek.

Zastanawiacie się pewnie, czy Jumi poskromiła swoje włosy. Tak, autorka znalazła prosty sposób na dokonanie tego. Co prawda bywa, że włosy Jumi dalej drżą, podskakują, ale bohaterka nauczyła się panować nad nimi, czyli nad swoimi wybuchami. Klaudia Piróg nie proponuje nam konkretnej techniki, a przynajmniej nie robi tego wprost. „Tornado Jumi” nawiązuje do często polecanego w różnych poradnikach sposobu wizualizacji emocji. Być może kojarzycie ćwiczenia typu „narysuj swoja złość, nadaj jej imię, zastanów się, co lubi itd.”. U bohaterki książki zagnieździła się ona w niesfornych włosach, a wyzwaniem było te ujarzmić.

Książki o emocjach są często wybierane przez rodziców przedszkolaków. Nie lubię określeń „bunt dwu-, trzy-, czterolatka”, jednak nauka radzenia sobie ze światem i z samym sobą może być trudna zarówno dla ucznia, jak i nauczyciela. „Tornado Jumi” to bajka, która pomaga zrozumieć, że ważne jest, aby nauczyć radzić sobie z trudnymi emocjami. Nie jesteśmy w stanie ich się pozbyć, ale warto mieć na nie jakiś sposób. Autorka książki oparła fabułę na prostej symbolice, która powinna być jasna dla młodego czytelnika. A nawet, gdyby tak nie było, łatwo ją dziecku wytłumaczyć.

"Noc" Bernard Minier

"Noc" Bernard Minier

Czy ja w recenzji powieści „Nie gaś światła" narzekałam, że Bernard Minier zapomniał o Julianie Hirtmannie, psychopatycznym mordercy, który nie daje spać spokojnie komisarzowi Martinowi Servazowi i jego współpracownikom. Mogę powiedzieć, że moje jęczenie „zostało wysłuchane”, bo bohater ten powraca w czwartym tomie cyklu pt. „Noc”. W jaki sposób uprzykrzy on życie policjantom z Tuluzy? A może w końcu Servaz i spółka pozbędą się przyczyny bezsennych nocy i obsesyjnych myśli?

Na początku powieści zwątpiłam, czy czytam książkę francuskiego autora. Minier wprowadza postać Kristen Nigaard, norweskiej policjantki, a akcja ma miejsce na platformie wiertniczej na Morzu Północnym. Servaza – i innych dobrze znanych czytelnikom tego cyklu bohaterów – na horyzoncie nie widać. W końcu doczekałam się i przekonałam, że czytam to, co planowałam czytać. Servaz wraca na służbę i bierze udział w dramatycznym zatrzymaniu (notabene gwałciciela), a i panna Higaard przemieszcza się do Francji wypytując się o komendanta. Pokazuje mu zdjęcia znalezione u ściganego na platformie człowieka (prawdopodobnie Hirtmanna), na których Servaz rozpoznaje siebie. W pliku jest też zdjęcie chłopca, podpisane „Gustav”. Kim jest to dziecko? Czy Hirtmann ciągle obserwuje „dawnego znajomego”? Co planuje? Jaką rolę ma odegrać w jego planie Norweżka?

Po przeczytaniu czwartego tomu z komisarzem Servazem stwierdzam, że zdobył on popularność głownie dzięki antagoniście, czyli Hirtmannowi. Mamy tu wyzutego ze wszelkich uczuć, piekielnie inteligentnego psychopatę, a do tego, tenże nudzi się. Nie bez znaczenia są również nawiązania do BDSM. Te dwa elementy skutecznie tworzą mroczną, niebezpieczną otoczkę, która wytwarza wspaniałe napięcie. I nie zaprzeczę, że książki te czyta się z zainteresowaniem, pomimo że akcja „Nocy” standardowo (jak to u Miniera) znacznie zwalnia w środkowej fazie, a finał jest dość rozwlekły. Natomiast pisarz ten ma u mnie ograniczony kredyt zaufania, co oznacza, że sięgając po jego powieści zamieniam się w czytelnika-upierdliwca. Mogę wybaczyć, że intryga zawarta w „Nocy” jest przekombinowana. Niech będzie, jeżeli to przekłada się na zacną lekturę. Jednak zauważyłam, że autor lubi „rzucać słowa na wiatr”, aby wywołać kreślone wrażenie. Chociażby otwierająca powieść scena, kiedy Kristen spotyka w pociągu nachalną kobietę wywołuje wrażenie zagrożenia i wielkiego planu wobec policjantki. Później pisarz ledwie do niej nawiązuje. Jeżeli już jesteśmy przy Norweżce to wydaje się ona wyjątkowo niespójną (niczym kiepska aktorka) i właściwie niepotrzebną postacią. A Martin – rzekomo – bardzo zmienił się po wyjściu ze śpiączki, jednak tylko w ustach współpracowników, a nie w czynach. Ostatnia rzecz, to pewne frazy, które mają „podkręcić” końcówki rozdziałów. Drogi autorze, skoro piszesz, że ktoś pożałuje swoich słów, to niech ich pożałuje.

Jak widzicie, mam bardzo skompilowaną relacje z Minierem. Nie mogę zaprzeczyć, ze cykl z Servazem wciągnął mnie. Równolegle okropnie mnie wkurza i mam perwersyjną przyjemność w wyszukiwaniu w nim niedoróbek. Ewidentnie wyzwala we mnie mroczne (czytelnicze) instynkty.

"Cudownie, że jesteśmy przyjaciółmi" Mila Berg

"Cudownie, że jesteśmy przyjaciółmi" Mila Berg

Jednorożce kojarzą nam się z magią, pięknem, dostojnością. Można powiedzieć, że to stworzenia idealne, bez skazy. Ale nie bohaterka cyklu „Mała jednorożka z lasy życzeń” autorstwa Mili Berg. Finya „ma krótkie nóżki, niezdarne kopytka, oczy w różnych kolorach, zmierzwioną grzywę i magiczny róg, który nigdy nie działa tak, jak powinien”1 I właśnie ta mała istotka, której nigdy nic nie wychodzi będzie jedyną szansą na ocielenie dla gwiazdy, która spadała z nieba. Czy jednorożce uda się wzlecieć ponad chmury?

Owa historia została opisana w książce pt.” Cudownie, że jesteśmy przyjaciółmi”. Aspekt przyjaźni jest bardzo ważny, bo Finya ma nietypowych towarzyszy, co również podkreśla jej inność. Są to goblinka Trixi i nietoperz Kalle. Z jakiegoś powodu to trio akceptuje siebie nawzajem i wspiera. To właśnie przyjaciele mocno kibicują jednorożce i wierzą, że zdoła przełamać swoje słabości. W toku fabuły okazuje się, że potrzebowała ona dobrej motywacji, a gasnąca gwiazdka sprawiła, że Finya uwierzyła, że potrafi.

Pewność siebie potrzebna jest każdemu, i dużemu, małemu. Łatwiej rzucić trudne zadanie w kąt stwierdzając, że nie potrafimy, niż się z nim zmierzyć. Ja często powtarzam moim dzieciom, że „praktyka czyni mistrza”, ale też staram się im to pokazać przy pomocy ich własnych postępów. Dobrym przykładem są rysunki córki. Sama się śmiała z tego jak rysowała, kiedy miała dwa, trzy czy cztery lata, a jakie prace tworzy teraz. A ja podkreślam to, że rysuje dużo, dlatego jest w tym dobra. Nie szczędzę też dobrego słowa. Pilnuję się, aby nie wmówić dzieciom, że nie potrafią. Akceptuję porażki, ale z „adnotacją”, że kolejnym razem będzie trochę lepiej. Finya z bajki potrzebowała dość mocnej motywacji, ale nawet jej – nieidealnej jednorożce – się udało i to w brawurowym stylu. Jest ona przykładem, że wiele ograniczeń jesteśmy w stanie przezwyciężyć.

W „Cudownie, że jesteśmy przyjaciółmi” znajdziecie pełną magii opowieść z pięknym przesłaniem. A zresztą, co ja was będę przekonywać? Kto nie kocha jednorożców? To jest po prostu niemożliwe. Książka o magicznych stworzeniach musi mieć wzięcie.

1 Mila Berg, „Cudownie, że jesteśmy przyjaciółmi”, tłum. DTagency, wyd. MD-Creative, Trzebnica 2024, okładka.

[Egzemplarz recenzencki]

Copyright © Asia Czytasia , Blogger